Wywiad - Remigiusz Mróz


Remigiusz Mróz - to mężczyzna, który według mnie wie, co chce osiągnąć w życiu, a co najważniejsze, wie jak to osiągnąć. Jego wyobraźnia i talent pisarski są przelewane na papier w ekspresowym tempie. Mnie osobiście zachwycił książką Turkusowe szale. Sprawił, że ja, jako książkoholik zanurzający się w sferze fantastyki, sięgnęłam i zakochałam się w książce poniekąd historycznej. Lecz muszę również wspomnieć, że ostatnio miło połechtał mój gust czytelniczy książką z gatunku science fiction: Chór zapomnianych głosów. Zapraszam więc na wywiad z Remigiuszem, byście mogli się dowiedzieć o nim czegoś więcej, z dość nietypowej strony:

Adriana Bączkiewicz: Zacznijmy dość nietypowo, co denerwuje Cię w polskim społeczeństwie?
Remigiusz Mróz: Odpowiem więc też nietypowo – nic mnie nie denerwuje. Ani w polskim, ani w jakimkolwiek innym. Nie uważam, żebyśmy jakoś specjalnie wyróżniali się na tle pozostałych narodów świata, przynajmniej in minus. Jesteśmy generalnie dość wyważeni – z jednej strony mamy tych, którzy palą tęczę na placu Zbawiciela, z drugiej tych, którzy drą Biblię na koncertach. Z jednej strony mamy TVN24, z drugiej TV Trwam. I dobrze – w Stanach też jest Fox News i CNN, którym zdarza się przedstawiać to samo wydarzenie jako dwa odmienne od siebie fakty. W zderzaniu się światopoglądów nie ma nic złego, o ile odbywa się to w cywilizowany sposób. Wydaje mi się, że mimo wszystko u nas tak właśnie jest – przynajmniej jeśli chodzi o społeczeństwo.


Mam nadzieję, że się ze mną zgodzisz: jesteśmy społeczeństwem, który narzeka na brak czasu. Jak Ty sobie radzisz z brakiem czasu? W Twoim przypadku jest to skrupulatne planowanie, czy jednak zwykłe nastawienie, że na wszystko przyjdzie czas?
Jestem beznadziejnym przypadkiem planisty. Muszę mieć wszystko zamknięte w okowach godzinowych, dniowych, tygodniowych… a najlepiej jeszcze miesięcznych. Zazwyczaj planuję zbyt ambitnie, przez co potem pędzę na łeb na szyję.
Przywiozłem sobie z Barcelony plakietkę z nazwą najbardziej ruchliwej ulicy – La Rambla – żeby przypominała mi o zwalnianiu tempa, ale robi to tylko, gdy mam czas na nią zerknąć. Wtedy mityguję się, że wszystko można zrobić mañana (jutro), a świat się nie zawali. Katalończycy są mistrzami w kultywowaniu tej zasady.


Uważasz, że czytanie książek jest ważnym aspektem Twojego życia, gdybyś miał wpływ na to, by jedną książkę umieścić w kanonie lektur, jaka książka by to była i dlaczego?
A co mi tam, wrzuciłbym coś Johna Greena. Nie TFIOS, bo to tytuł zbyt wyświechtany – w dodatku wszyscy i tak obejrzeliby ekranizację – ale może Szukając Alaski? Uczniowie pewnie chętnie by sięgnęli, a Green pisze dość niebanalnie, więc płynęłaby z tego jakaś wartość. Z pewnością pobudziłby trochę młodych neuronów i zachęcił uczniów do czytania.
Gdybyśmy mieli porywać się z motyką na słońce, w kanonie licealnym umieściłbym Traktat o łuskaniu fasoli Myśliwskiego. Ta pozycja jest tak przystępna, a jednocześnie tak głęboko refleksyjna, że mogłaby trafić do wielu młodych ludzi. Obawiam się tylko, że tytuł podziałałby odstraszająco.


Doszukałam się informacji, że lubisz biegać, ja jako rasowy pulpet nigdy nie umiem zrozumieć tego fenomenu, jakbyś zachęcił mnie, jak i innych czytelników do tego, by zacząć uprawiać jakikolwiek sport?
Zabiłaś mi ćwieka tym pytaniem. To tak, jakbym miał zachęcać do narkotyków – gdyby tylko płynęło z nich samo dobro, bez efektów ubocznych. Bo tym w zasadzie jest dla mnie bieganie. Zresztą każdy, kto uprawia sport, wie o czym mówię – nie ma niczego lepszego od eksplozji endorfin, która daje kopa na cały dzień. Spróbuj kilka razy pobiec, a będziesz potrzebowała porządnego detoksu, by to odstawić.


Coraz częściej dostrzegam, że ludzie odchodzą od jakiejkolwiek wiary. Sądzisz, że kiedyś w przyszłości Bóg nie będzie odgrywał ważnej roli w życiu zarówno indywidualnym, jak i społecznym?
Wydaje mi się, że zawsze będzie. W Europie rzeczywiście mamy taki trend, ale już w Afryce jest inaczej – tam chrześcijaństwo przeżywa kolejny złoty wiek, że już o islamie i Bliskim Wschodzie nie wspomnę. W Chórze zapomnianych głosów zaproponowałem koncepcję, że religia w przyszłości stała się tabu – istnieje niemal wyłącznie w wymiarze osobistym. Może tak kiedyś będzie? Może neutralność światopoglądowa państwa i poprawność polityczna do tego ostatecznie doprowadzą? Wydaje mi się jednak, że nawet w takim wypadku ludzie dalej będą szukać Stwórcy, bez względu na to, co rozumieją pod tym pojęciem.




Kolej na pytanie czysto abstrakcyjne, lecz mam nadzieję, że dość ciekawe: Gdybyś musiał podjąć wybór, jakiego ze zmysłów byłbyś się w stanie pozbyć?
Węchu, smaku albo słuchu, bo nie są niezbędne do pisania.




Wyobraźmy sobie, że przemierzasz strony internetowe, nagle natrafiasz na sam jego koniec, gdzie dotarłeś i co tam znalazłeś?
Przypuszczam, że jakąś postać z japońskiego anime, kręcącą selerem w ręku przez tryliard godzin bez przerwy.


Cóż za radość! Wygrałeś na loterii milion złotych. Co zrobisz z tymi pieniędzmi?
Robię największą kampanię reklamowo-książkową, jaką widział świat. A potem czekam, czy podwoję ten milion, czy będę sobie pluł w brodę.


Jak postrzegał świat mały Remi?
Najpierw jako blokowisko, na którym mógł bawić się do woli, zbierać kapsle i jeździć na czterokołowym rowerku. Potem jako podwórko kamienicy i boisko, na którym można było od rana do nocy kopać piłkę. A ostatecznie, w jednym i drugim przypadku, chyba jako zbiór nieograniczonych możliwości.


Gdybyś mógł narzucić komuś, by obejrzał film wybrany przez Ciebie, jaki byłby to film?
Kolejne pytanie i kolejny ćwiek zabity. Gdybyś dała mi większe pole manewru, może wpadłbym szybko na jakieś trzy tytuły, ale jeden? Niech będzie „Gladiator”.


Już jest! Naukowcy wymyślili sposób, by móc przenieść się do przeszłości lub do przyszłości na jeden dzień. W jakie czasy byś się chętnie przeniósł i dlaczego?
„Gladiator” nie pojawił się przypadkiem. Bez wahania skoczyłbym do starożytnego Rzymu. Najlepiej do okresu największego prosperity, za panowania któregoś z „Pięciu dobrych cesarzy”. Pokluczyłbym trochę ulicami stolicy, zwiedził kilka spokojnych prowincji, a potem pod obstawą centurii czy dwóch wybrałbym się na tereny barbaricum. Starożytny Rzym jest fascynujący, bo po jego upadku musiało minąć dobre tysiąc lat, zanim wróciliśmy do tamtego poziomu rozwoju technologicznego i cywilizacyjnego.


Jedziesz spokojnie samochodem, gdy prezenter radiowy zawiadamia, że wszystko wskazuje na to, że czeka nas zagłada. Według Ciebie, jaki rodzaj zagłady nas czeka?
Mam pewną koncepcję, ale ponieważ jest bazą dla książki, zachowam strategiczne milczenie. Pomijając jednak ten tajemniczy scenariusz – spodziewałbym się raczej naturalnego kataklizmu, niż zagłady z kosmosu. I pewnie sami wysmażylibyśmy sobie taki los.


15 stycznia to Twoje święto, z jakiego prezentu ucieszyłbyś się najbardziej?
Jeśli publicznie powiem, rodzina będzie miała problem z głowy. A nie chcę im ułatwiać zadania.


W Twojej najnowszej książce przenosimy się do przyszłości. Gdybyś miał możliwość wyruszyć w taką misję jak Håkon, podjąłbyś się jej?
Bez dwóch zdań! Przed napisaniem Chóru zastanawiałem się, kim zasadniczo są postacie, które wyślę w podróż. W końcu muszą zostawić wszystko i wszystkich, a potem pozwolić zamrozić się na długie lata. Są wizjonerami, gotowymi poświęcić się dla eksploracji kosmosu? Samotnikami, których nic nie trzyma na Ziemi? Odważnymi śmiałkami, którzy chcą pokazać wszystkim, że podejmą próbę? A może ludźmi bez perspektyw, którzy nie mają czym ryzykować? Ostatecznie doszedłem do wniosku, że taka globalna misja jak Ara Maxima musiałaby skupiać zwykłe jednostki – jednostki ciekawe tego, co kryje się za następnym zakrętem, wzgórzem, czy nieprzeniknionym lasem. W historii było takich ludzi wiele – jak ci, którzy w XVIII wieku popłynęli do Ameryki. Pod względem psychologicznym musiała być to dla nich taka sama podróż, jak Ara Maxima dla Håkona i załogi Accipitera. I przypuszczam, że dziś – tak jak przy kolonizacji Nowego Świata – znalazłoby się wielu, którzy gotowi byliby podjąć się takiej wyprawy. Nie wyróżnialiby się niczym specjalnym z tłumu, po prostu byliby ciekawi.


Nie zdradzając zbyt wiele treści Chóru zapomnianych głosów, uważasz akcję rozgrywającą się tam za coś możliwego, czy jednak traktujesz ją wyłącznie, jako swoją wyobraźnię?
Nie miałem zapędów profetycznych – choć gdyby już kiedyś ustanowiono jeden język na Ziemi, fajnie byłoby, gdyby za jego podstawę przyjęto odradzającą się jak Feniks z popiołów łacinę. Koncepcja napędu obecna na ISS-ach wydaje mi się najbardziej prawdopodobna – wszelkie nadświetlne cuda są bardzo wdzięczne, ale jeśli kiedyś dojdziemy do podobnego stopnia zaawansowania, ruszymy w gwiazdy chyba jednak wolniej od światła.


Gdybyś mógł zmienić coś na rynku wydawniczym, czego ta zmiana by dotyczyła?
Szczerości okładkowych opisów – i nie mam na myśli marketingowych superlatyw, bo one po prostu muszą się pojawiać. Chodzi mi o inną rzecz. Weźmy Dracha Szczepana Twardocha, który wszem i wobec reklamowany był jako „saga rodzinna”. Przypuszczam, że autor nie był z tego powodu przesadnie kontent, a dodatkowo wprowadzało to czytelnika w ogromny błąd. Widząc taki napis, można oczekiwać czegoś w stylu Sagi rodu Forsyte’ów czy Kronik Cliftonów Archera. Kupuje się książkę, otwiera i… niespodzianka. Spodziewaliśmy się niezobowiązującej rozrywki, a otrzymaliśmy wymagającą lekturę.


Każdy z nas ma takiego Autora, którego bezgranicznie wielbi. Gdybyś mógł zadać swojemu guru książkowemu wyłącznie jedno pytanie, jak by one brzmiało i komu byś je zadał?
Zapytałbym Kinga, jak to wszystko ogarnia.



Prowadzisz teraz na serwisie Lubimyczytac.pl kurs pisania, w którym niejako pomagasz amatorom, a kto Tobie pomagał? Czy może jesteś samoukiem?
Pomagało mi wiele osób, ale żeby dłużej nie przynudzać, wspomnę o dwóch z nich. Pierwszy to wspomniany King – jego Pamiętnik rzemieślnika był lekturą, którą w ogromnym stopniu ukształtowała mój warsztat. I dzięki temu, że na końcu zamieścił zredagowany fragment jednego z opowiadań, przekonałem się, że popełniam te same błędy. Była to krzepiąca świadomość.
Drugą z tych osób jest Artur Szrejter, niegdyś członek Klubu Tfurców, który pomagał mi przy Parabellum. Nie zaznaczam, że redagował tę książkę, bo zrobił dużo więcej – rzucił trochę światła na mój styl, który do tamtej pory skrywał się przede mną w zupełnym mroku nieświadomości. Wytyczył też przede mną drogę, dzięki której mogłem pracować nad warsztatem. To zaś robiłem głównie poprzez lekturę innych książek – bo tak zazwyczaj się to dzieje. Najwięcej dały mi najsłabsze lektury, dzięki którym nauczyłem się, jakich błędów nie popełniać.


Samokrytyka jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Jak sam siebie oceniasz, jako Autora książek oraz zwykłego człowieka?
Autorzy otrzymują wystarczająco dużo krytyki podczas roboty, żeby już samych siebie nie krytykować. Ale poważnie mówiąc – nie jestem zadowolony z każdego rozdziału, który w życiu napisałem, ale wydaje mi się, że w ostatecznym rozrachunku za każdym razem udało mi się osiągnąć mniej więcej taki efekt, na jaki liczyłem.


Jak wyobrażasz sobie siebie, jak i Twoje życie za dwadzieścia lat?
Mróz w 2035 roku? Mam nadzieję, że nie zniknie przez globalne ocieplenie, ani inne tego typu wynalazki ludzkości. Jedna rzecz pewnie pozostanie niezmienna. Dalej będę pisać jak opętany – i liczę na to, że jeśli empiki przetrwają do tego czasu, wygospodarują dla mnie jakąś półkę.