Turkusowe szale - Remigiusz Mróz

Turkusowe szale - Remigiusz Mróz


Nigdy bym nie pomyślała, że ja – fanka fantastyki sięgnie po historię sensacyjną. A jednak, było to moje pierwsze spotkanie z takim gatunkiem i mam nadzieję, że po tej recenzji uznacie tak jak ja: że warto sięgać po inne gatunki niż te, w których siedzimy na co dzień. Cieszę się, że te pierwsze spotkanie pozostanie w mojej pamięci na dłużej.

Wszystko rozpoczyna się w roku 1940, podczas którego kilku polskich lotników żyje w cieniu stworzonego przez brytyjskie siły powietrzne Dywizjonu 303. Podporucznik Feliks Essker, sierżant Leon Merowski, nie potrafią zrozumieć zaistniałych sytuacji, podczas których nie są włączani do bitew powietrznych. Jednak pewnego dnia, ich marzenia się spełniają i wraz z innymi Polakami, mogą się poszczycić tym, iż należą do nowo powstałego Dywizjonu 307 – Lwowskich Puchaczy. Turkusowe szale powiewają im w każdym możliwym momencie, tylko nie mieli pojęcia, że droga do przestworzy nie będzie usłana różami. Kiepskie maszyny, ciągłe zarzuty o brak subordynacji wobec przełożonych, wszystko zaczyna rozpadać się jak domek z kart. Ich misje, które nie przynoszą rezultatu powodują, że wisi nad nimi wizja rozpadu Dywizjonu. Lecz jak to bywa, Polak nie potrafi znieść własnej porażki, więc pomimo swoich trudnych charakterów starają się zaistnieć na kartach historii. Tylko co, jeśli seria ich niepowodzeń, nie jest wcale wypadkową ich zachowania, tylko tego, że w ich szeregach jest szpieg? Tak rozpoczyna się dwuletnia walka z Niemcami jak i wewnętrznymi potyczkami Lwowskich Puchaczy.
-Co za pieprzone fatum…
Od początku istnienia Trzysta Siódmego wypadek następował za wypadkiem. Były mniejsze i większe – szczęśliwie, więcej było tych pierwszych.
Chociaż Autor zastrzega w posłowie historycznym, że żadna postać stworzona przez niego, nie ma odzwierciedlenia w osobach znajdujących się w rzeczywistym Dywizjonie 307, to jednak odnoszę wrażenie, że tacy bohaterowie bardzo by się przydali podczas każdej możliwej wojny. W szczególności podporucznik Feliks Essker chwycił mnie za serce, i nie pozwalał odłożyć książki do momentu, aż nie przeczytam całości. Dialogi bohaterów są takie realistyczne, że żaden z czytelników nie będzie miał problemów z utożsamianiem się z tą historią. Przyznam, że na początku traktowałam wypowiedzi bohaterów, z lekkim dystansem, lecz później zrozumiałam, że porywczość bohaterów ma swój swoisty charakter. Może źle to zabrzmi, lecz dawno żadna powieść nie wywarła we mnie tyle uśmiechu, w szczególności zwracając uwagę w jakich ramach historycznych toczy się ta historia. Nie odnosiłam jednak wrażenia, że powieść jest przerysowana, co to, to nie. Autor wspaniale bawi się tekstem, w którym potrafi zawrzeć wszelkie odczucia bohaterów, od ogromnej radość, do strachu przed niechybną śmiercią.
Dwa miejsca i cztery chętne osoby. Dwa naboje w mauserze i wyspa pełna Niemców. Felo pomyślał, że matematyka po raz kolejny daje mu kopniaka w dupę.
A skoro jesteśmy przy humorze, warto też wspomnieć na znajdujące się w powieści perełki, które powodowały u mnie uśmiech od ucha do ucha. Między tekstem, czy w wypowiedziami bohaterów mogliśmy znaleźć cytaty pułkownika Tritcharta. Moim zdaniem, są to tak życiowe teksty, że chętnie zapamiętałabym je na dłużej i cytowała je każdemu napotkanemu przechodniowi:
Lepiej być ptasim gównem w powietrzu niż admirałem na wodzie czy generałem na lądzie
Jak to bywa na wojnie, nie może zabraknąć historii miłosnych, lecz nie martwcie się, Aileen może i zawraca w głowie jednemu z bohaterów, lecz czy takie uczucie ma szanse na przetrwanie, gdy główną barierą jest język? Polacy mają w sobie pewnego rodzaju manię wyższości. Każdy normalny człowiek uznałby, że jeżeli jego pracodawcą są brytyjskie siły powietrzne, to wypadałoby znak język angielski. Jest on przecież potrzebny, chociażby w odbiorze i nadawaniu komend w przestworzach. Nasi bohaterowie, nic sobie z tego nie robią, co kierownictwo doprowadza do ogormnego szału. Bariera językowa nie jest jedyną, gdyż trudne charaktery Polaków powodują, że ich życie na obczyźnie nie jest udane, są wyszydzani. Wręcz można uznać, że również maltretowani, a ich wybuchowość tylko wywołuje co raz to nowsze bójki. Lekkomyślność jest w tej profesji nie do zaakceptowania, lecz w pewnej małej części, szczęście ich nie opuszcza. Niestety jedno drobne szczęście nie jest w stanie wywabić ciągłych porażek, po których wychodzą, z co raz to nowymi kontuzjami.

Sądzę, że Autorowi należą się gromkie brawa, za stworzenie historii polemizującej o losach Lwowskich Puchaczy. Nie martwcie się, nie musicie mieć tutaj żadnej wiedzy historycznej, przynajmniej ja takiej nie miałam, a jednak świetnie bawiłam się przy tej lekturze. Powieść jest napisana perfekcyjnie, nie gubimy się w niej. Nic mi w niej nie przeszkadzało, wszystko miało swój odpowiedni czas i miejsce. Gdy zaczynałam już czytać strony końcowe poczułam lekkie ukłucie, że to już koniec tej historii. Parę dni po przeczytaniu, nadal odczuwam tą pustkę i sądzę, że nic na razie mi jej nie zapełni. Autor postawił wysoko postawioną poprzeczkę, przynajmniej w moim sercu, odnośnie książek sensacyjnych. Jeżeli mogłabym się do czegoś przyczepić, to do różnych ksywek bohaterów, czasem już się gubiłam, kto jest kim, ze względu na mnogość przezwisk bohaterów. Lecz po pewnym czasie, zaznajomiłam się ze wszystkimi nazwami i już nie miałam z tym żadnego problemu, lecz na początku stawiało to w mojej głowie nie jedną zagwozdkę.

Jeżeli szukasz książki o polskiej historii w nieco innym wydaniu, z ogromnymi garściami humoru, osadzonej w ciężkich czasach. Trafiłeś w dziesiątkę i czym prędzej zapoznaj się z tą pozycję. Dwie myśli, jakie miałam po zakończonej książce, to: Dlaczego powieść ma tylko 518 stron? Oraz to, że zasługuje ona na zekranizowanie i co raz szerszy rozgłos.

Dziękuję za możliwość poznania tej historii, Autorowi oraz Akcji: Polacy nie gęsi i swoich autorów mają