Wywiad - Agnieszka Tomaszewska


Agnieszka Tomaszewska – Mieszka w Ełku na Mazurach, pomimo iż mieszka w bloku, jej mieszkanie wypełniają rośliny, mąż oraz dwa koty (Pino i Kiva). Pani Agnieszka może się poszczycić trzema zawodami: technolog żywienia, technik informatyk, technik administracji, lecz żadnego z nich nie wykonuje. Hobby? Interesuje się po postu wszystkim, co ją interesuje. Jest Autorką książek: Invocato [Recenzja] oraz Insomnia. Jeżeli chcecie się dowiedzieć więcej o Pani Agnieszce, zapraszam do przeprowadzonego przeze mnie wywiadu:


Adriana Bączkiewicz: Bardzo cicho na Pani temat w sferze Internetu, skąd takie wyciszenie?
Agnieszka Tomaszewska: Mam naturę samotnika. Kiedy zdarza mi się uczestniczyć w jakimś spędzie ludzkim, jak np. w supermarkecie przed świętami, dochodzę do wniosku, że także typem antyspołecznym. Ten sam schemat dotyczy Internetu. Wciąż waham się, czy moja obecność na Facebooku jest potrzebna. Nie mam ciągot do tego, by było mnie wszędzie pełno. Nie umieszczam zdjęć siebie//sąsiada/ księżyca/talerza. Nie chwalę się piwem, ani kolorem paznokci na każdy dzień tygodnia. To zwyczajnie jest nie dla mnie.
Jeśli ktoś ma mi coś do powiedzenia – zapraszam do napisania wiadomości, bo do tego ogranicza się moja obecność na tym portalu – do czytania i odpisywania na wiadomości.


Mieszka Pani na Mazurach, czy jeżeli mogłaby Pani wybrać miejsce gdzie ulokowałaby się Pani do końca życia, to wybrałaby Pani jakieś inne miejsce?
Nie. Z prostej przyczyny. Nie każdy wie, że Mazury to pagóry, lasy, jeziora, rzeki, bagna, pola, łąki, rozlewiska. Jest tutaj wszystko czego mi potrzeba, a czego odruchowo szukam, gdy jestem wszędzie indziej. Dla osób, które bywają tu jedynie przejazdem lub urlopowo, Mazury kojarzą się jedynie z wodą, z żaglówkami. Tymczasem ta kraina jest wyjątkowa przede wszystkim pod względem topografii terenu. Gdy jadę w Polskę, czyli dalej niż dwieście kilometrów na zachód lub południe, jest mi zwyczajnie za płasko.
Inną rzeczą jest, że bardzo nie lubię, gdy ktoś łączy w sposób koślawy dwie zupełnie różne krainy geograficzne, np. gdy prezentując pogodę uśmiechnięta pani mówi: „ Na Mazurach mróz. W Olsztynie aż pięć stopni.” Olsztyn to Warmia i każdy kto chociaż raz jechał trasą z Mazur w kierunku Warmii bez mapy będzie wiedział gdzie jest. Teren jak nożem uciął, a właściwie wałkiem rozjechał, robi się płaski.
Jedynym miejscem do którego ciągnie mnie mieszkać to Suwalski Park Krajobrazowy. Ale można to uogólnić do „na północ stąd tylko trochę dalej”. Zatrzymałabym się pewnie przy granicy czyli Puszcza Romincka.


Chociaż ja mieszkam na drugim końcu Polski (bo na Górnym Śląsku), to zawsze mam wizję osób, które mieszkają na mazurach, że każdy z nich posiada jakąś wiedzę i pasję w
żeglowaniu, czy tak jest również z Panią?
Ta romantyczna wizja nie pasuje do większości mieszkańców mazurskich miast, w tym i do mnie. Pływam zaledwie kilka razy w sezonie. Wolę piesze wędrówki. Obiady na szlaku. Biwaki.
Z kolei ja myśląc o Śląsku mam wizję hałd, brudnych domów i kopalnianych szybów, a przecież Śląsk jest zielony.


Nie potrafię pojąć wdzięczności Pani roślin, że chcą obficie rosnąć, jakie są więc zasady
według Pani, co do opiekowania się roślinami? Czy należy z nimi rozmawiać?
Cały urok moich czterech kątów to te krzaki. Zajmują większość miejsca. Ale to dobrze, bo ja nie lubię sprzętów, które są tylko po to, by zapełniać je innymi.
Kwiaty lubią rozproszone światło i muzykę. Jeśli iść tym tropem moje badyle non stop są na jakimś koncercie, bo słucham dużo i głośno.


Każdy chyba spędza czas wolny przed ekranem telewizora, czy są jakieś programy
rozrywkowe, które Pani ogląda?
Dla każdego rozrywka to co innego. Ostatnimi czasy nie oglądam prawie nic. A to pozostałe „prawie” to skakanie po kanałach i najczęściej głośne parodiowanie reklam. Jestem w tym coraz lepsza. Moim szczególnym upodobaniem cieszą się te z plastikowymi paniami domu.


Napisała Pani w krótkiej notce, że „zdobywanie wiedzy stało się moim hobby”, jakich
informacji Pani poszukuje, co Panią ciekawi?
Od zasady działania Wielkiego Zderzacza Hadronów po układanie kostki brukowej. Interesują mnie ludzie, którzy coś robią - ich zawody, jak się ich uczyli. Rzemiosło w każdej postaci. Nowinki technologiczne. Militaria. Psychologia i socjologia, czyli wszystko co dotyczy ludzkiej głowy, itd..
Uczyć się można wszędzie. Szczególnie, gdy cała wiedza zamknięta jest w małym prostokącie z ekranem. O ludziach wokół nas nie wspominając. Ja uczyniłam z tej maksymy moje hobby. 


Słusznie Pani przekazała otoczkę wiadomości w telewizji, że jest to istny bełkot, lecz czy sądzi Pani, że są kompletnie niepotrzebne?
Należy zacząć od tego, że szaleństwem byłoby pozwalać moim szarym komórkom na to, żeby plastikowy Ken z poczuciem misji mówił do mnie, osoby myślącej po ukończonej podstawówce, jak do debila. To po pierwsze. Po drugie, po jaką cholerę poświęcać połowę czasu antenowego na bzdury, które ludzi w ogóle nie interesują? No i po trzecie, to w jaki sposób dokonuje się manipulacji „newsa” można podciągnąć pod paragraf, a już na pewno pod oszustwo i granie na tanich emocjach rodem z programu „Wybacz mi”.
Żeby mieć pełny ogląd tego co się na świecie dzieje, potrzeba kilku dobrych źródeł. Nie oglądam, ponieważ szukam ich gdzie indziej.
Czy niepotrzebne? Niepotrzebne jest nierzetelne dziennikarstwo. Potrzebny za to czas antenowy na wiadomości ogólnoświatowe plus sporo czasu na dyskusję o nich ze specjalistami, rozeznanymi w danym temacie. Nie łudźmy się – nie wszystko z zawiłości gospodarki, rynków, rolnictwa czy ekologii, rozumiemy. Łatwiej byłoby wyrobić sobie zdrowy pogląd, gdy mamy pełne spektrum informacji plus ich wyjaśnienie i omówienie. Tego bym sobie życzyła. Przykładem jest ekologiczne paliwo, którego producentem jest np. Brazylia. Niby nic, news jak każdy. Ale o tym, że pod te uprawy wycina się puszczę już rzadko kiedy słyszymy.


Autor bądź Autorka, to dla mnie osoba, która czyta wiele książek, czy tak samo jest z Panią? Gdyż znalazłam informację, iż w tym temacie wychodzi Pani spoza szeregu.
Nie czytam powieści.  Za to mój mąż dużo czyta i podrzuca mi co ciekawsze fragmenty. Nie wiem jak dokładnie wyjaśnić moje upodobania, więc dla przykładu posłużę się książką, którą chcę kupić od dłuższego czasu. Jest to „Słownik terminów muzycznych”. Czytam o tym co mnie interesuje.


Czy Pani normalny, zwykły dzień, ma w sobie cząstkę relaksu? Jak Pani się relaksuje?
Mam to szczęście, że mogę pozwolić sobie na najbardziej deficytowy rodzaj relaksu, którego nie serwują nawet w najdroższych salonach odnowy – relaksuję się ciszą.


Gotować nie każdy potrafi, ale każdy uwielbia oddać się przyjemności jedzenia pyszności. Jaką potrawę mogłaby Pani jeść bez ograniczeń? (Oczywiście, jeżeli nie odkładałby się on w postaci tłuszczyku w naszych ciałach :)
Mój pierwszy zawód to technik technolog żywienia i gdybym pracowała w zawodzie, byłabym tą panią w czepku, która nalewa zupę w okienku stołówki. Co więcej, uważam, że to bardzo dobry i potrzebny zawód. Do takiej wprawy i wyczucia przy pracy jakie miałam okazję podglądać u kucharek pracujących w tzw.  „żywieniu zbiorowym”, dochodzi się jedynie po latach doświadczenia.
Gotować umiem i lubię. Nie ma jednej potrawy, w której się rozsmakowałam. Pod tym względem nie odbiegam niczym od reszty ludzi, którzy za wzór mają babcine gotowanie i ulubionych smaków i zapachów szukają w dzieciństwie. Stawiam więc na proste smaki podkreślane innymi, naturalnymi smakami. Nie dla mnie chemia i dodatki w żywności. W moim domu mąż piecze chleby, robi wędliny i kiełbasy, ubija masło. Codziennie jest ciepły obiad. I tak już od kilku lat.
Hmmm…. Gdybyś zapytała mnie o ulubiony smak na tą chwilę, to byłaby to kromka żytniego chleba z masłem i jeszcze ciepłą od wędzenia szynką.


Już za niedługo nastąpi u nas czas świąt Bożego Narodzenia. Jak u Pani wygląda cała otoczka związana z tym świętem? Spędza Pani czas na wypiekach i sprzątaniu, czy wręcz przeciwnie?
Najważniejsza w świętach jest magia. Nie mam tu na myśli złotego pyłu, czy bajek w telewizji. Święta to spokój, blask bijący od choinki, ciepło świecy.
To jak konsumpcjonizm wypaczył Boże Narodzenie nie ma co mówić, każdy to wie. Ale w domowym zaciszu to my narzucamy tempo, atmosferę i wartość tych chwil. Żeby było miło, żebyśmy mogli się odprężyć i tak zwyczajnie pocieszyć, trzeba włożyć w to trochę pracy.
Sprzątam i gotuję, ale bez nerwów. Piorę firanki, dywany, pastuję podłogi, wietrzę pościel itd..
To co dzieje się po przygotowaniu domu jest dla mnie milion razy ważniejsze, mianowicie ubieranie choinki. Trwa to około czterech godzin. Niech ten czas przemówi sam za siebie. Jak mi to wychodzi? Nie mnie oceniać, za to goście, którzy odwiedzają mnie w czasie jej panowania w salonie, milkną na chwilę, a potem robią sobie z celebrytką zdjęcia.
Lubię święta, nawet z tym całym zabieganiem. Na ten czas budzi się we mnie wiedźma, a może nawet czarodziejka, i tworzę magiczny świat, pełen zapachów, smaków, światła i uśmiechu. Lubicie Harrego Pottera i jego świat? Spróbujcie sami, zamiast różdżki mając dobre intencje. Tyle wystarczy.


Jaki prezent znalazłaby Pani pod choinką najchętniej?
Z tym prezentem to grubsza sprawa jest, bo Mikołaj dostał listę upatrzonych rzeczy, ale ją podobno zlał ciepłym kakao. Odważnie, bo jak dostanę termoaktywną bieliznę to sam ją ubierze i pójdzie spać z reniferami.
Upatrzyłam sobie szkatułę na biżuterię, ulubione perfumy, mały błyszczący drobiazg. Takie tam kobiece małe tęsknoty.


Ma Pani dwa koty, czy od zawsze lubowała się Pani w tych futrzakach, czy jednak jest to
całkowicie przypadkowa sytuacja?
W moim domu rodzinnym zawsze były zwierzęta. Psy, koty, króliki. Raz nawet jeż zimował w kuchni. Na tzw. swoim, koty pojawiły się przypadkiem. Pino ma sześć i pół roku, Kiva trzy i pół.
Według mnie ludzie dzielą się na wariatów i tych, którzy nie mają kotów. Obie adopcje udały się aż za dobrze i teraz każde zdjęcie jakie robię można śmiało podpisać: pan i jego człowiek.

Większość kobiet uwielbia zakupy, czy Pani również szaleje na wyprzedażach, czy jednak woli Pani coraz bardziej oblegane zakupy internetowe?
Wszystko co nie wymaga zbadania gatunku materiału i/lub jakości wykonania kupuję przez Internet. Po wszystko inne idę w godzinach małego ruchu, czyli rano.


Invocato było Pani debiutem literackim, jak Pani wspomina czas, gdy książka była tworzona oraz gdy finalnie trafiła na półki księgarni?
Invocato było dwumiesięczną zabawą. Śmiałam się pisząc, cieszyłam się, gdy książka wchodził do księgarni, uśmiecham się, gdy zerkam na nią od czasu do czasu. Lubię tą historię.


Pani książki są wybuchową mieszanką styli oraz gatunków, jak Pani określiłaby swoją
twórczość, do jakich czytelników chciała Pani dotrzeć?
O stylach dowiedziałam się z recenzji. To, że się w nie wpisałam nie było zamierzone. Nie znam rynku wydawniczego od strony mody, poczytnych czy niepoczytnych autorów. Efekt był taki, że książkę napisałam dla męża, żeby się chwilę pocieszył (bardzo szybko czyta), a czytana jest zarówno przez mężczyzn jak i kobiety w każdym wieku. Dotrzeć chciałam tylko do jednego człowieka.


Pytanie czysto teoretyczne, a nawet abstrakcyjne: Jak Pani myśli, czytelników jakiego gatunku na Polskim rynku jest najwięcej?
Nawet nie spróbuję strzelać, bo o Polskim rynku książki wiem mniej więcej tyle co o naklejaniu tipsów. Za to wiem jakiego gatunku czytelników jest najwięcej - nieokrzesanych. I choć nie jest to najcelniejsze określenie to trafia bardzo blisko dziesiątki. Już tłumaczę.
Książka to nie przerywnik na reklamy. Nie sposób na podryw, ani nawet nie modowy dodatek. Jeśli nie umiesz wyłączać świata zewnętrznego wokół siebie – nie czytaj w miejscu publicznym.
Wyobraźmy sobie taką scenę. Jesteśmy w teatrze na dobrej sztuce, a ktoś siedzi obok, z telefonem w jednej ręce, kubkiem kawy w drugiej i co chwilę pokrzykuje, że nie chce kolacji, sprawdzian ma jutro a pani Tereska z parteru wpadnie koło szóstej. Brzmi znajomo? Dlaczego do każdego innego przejawu kultury podchodzimy z większym namaszczeniem? Muzeum, biblioteka, teatr. Nie wymagam kapeluszy i smokingów, ale przydałoby się więcej skupienia, by w pełni zrozumieć czyjąś pracę. Książki nie pisze się w tydzień, a za każdą okładką kryją się ludzie, którzy nad nią pracowali.
Odrębną sprawą jest pomijane wymownym milczeniem czytanie w często jedynym cichym miejscu w domu. I nie mam tu na myśli szafy. Na taką okoliczność zajmijmy ręce czymś bardziej odpowiednim -  katalogiem meblowym, albo ulotką z supermarketu.
Nieokrzesany czytelnik robi jeszcze jedną wielką zbrodnię każdej nieprzeczytanej książce, a mianowicie czyta blurb, ogląda okładkę, i już wie. On wie, że książka opowiadać będzie o nieszczęśliwej miłości bohatera do bohaterki, bohatera do psa, bohatera do łodzi, albo bohatera do czerwonej szminki. Będzie mroczna, bo serce na okładce takie ładne i krwiste. Będzie się działo, bo padło słowo „amputacja”. Będzie krew pot i łzy, a może nawet wszy, bo czytelnikowi czerwony nie wiedzieć czemu kojarzy się z wszami. I za żadne skarby nie może pojąć jak z jego mocnej książki o purpurowych wszach mutantach wyszła historia staruszki z amputowanymi nogami, której jedyną rozrywką było oglądanie dzieci marzących kredą po ścianach. I tak oto dobrnęliśmy do zbrodni numer dwa, czyli nieśmiertelnego: „nie tego się spodziewałem”. Coraz częściej trafiam na ten frazes i coraz częściej dochodzę do wniosku, że dla spokoju ducha, sumienia, rytmu zaćmień księżyca, każdą książkę należałoby opatrzyć klauzulą o luźnym skojarzeniu okładki z treścią, a zapowiedź zaczynać od „dawno dawno temu” w nowoczesnym stylu, czyli „grupa amerykańskich nastolatków”.
Zbrodnia ostatnia i najdotkliwsza. Szczerze mówiąc boli mnie ona bardziej niż czytanie bez zrozumienia. Jest nią kalectwo braku empatii. Jeśli coś nie jest opisane w stylu: „Karolina cierpiała, bo Wiesiek poniżył ją publicznie. Zabrał jej resztki złudzeń, a różowy miraż ich idyllicznej przyszłości rozmył się wraz ze łzami. Cierpiała bardziej z oddechu na oddech. Przełyk był jak szaszłyk, w którym utkwiły wszystkie słowa miłości, które do tej pory powiedziała, spięty igłą strachu, żalu i bezgłośnego krzyku”, nie będzie zrozumiane.
Dla czytelnika, który emocje czyta tak samo jak wyrazy, zdanie: „Ręka Wieśka wysunęła się, ale to nie ramię Karoliny objęła”, byłoby wystarczające.


W Invocato porusza Pani tematy fantastyczne. Myśli Pani, że gdzieś „świat”, do którego
wyruszyła Bura istnieje? Czy jednak traktuje to Pani, jako czystą fikcję literacką?
Świat, w którym Miasto Samobójców płynie ponad realnymi miastami, istnieje. W wyobraźni mojej i każdego, kto czytał i wspomina jej bohaterów. Nie wiedzieć czemu, ale mam wrażenie, że poza spisaną przeze mnie historią ludzie tworzą jej alternatywne wersje i gdzieś tam, w sferze czyichś marzeń, Klecha jedzie kolarzówką do sklepu, bo skończyły mu się fajki.


Kto pierwszy przeczytał Pani książkę? Był to ktoś z rodziny, czy może jednak niezbyt zdradzała Pani szczegóły swoim znajomym?
Nikomu nigdy się nie chwaliłam. Mąż czytał ją pierwszy. Potem przeczytał ją wydawca.


Zawładnęła Pani moim sercem książką Invacato (gdyż Insomnię zostawiłam sobie na czas późniejszy, by móc się nią delektować), czy coś innego się tworzy, czy Pani fani, mogą się czegoś spodziewać w najbliższym lub dalekim czasie?
Dopieszczam Invocato Księgę II. W międzyczasie powstaje szkielet kolejnej powieści. Oczywiście nie jedynej, ale pierwszej w kolejce.


Deszcz głośno bębni w szyby, a Pani ciągle siedzi w swoim pokoju z książką w ręku, popijając ulubioną herbatę. Nagle, Pani uszu dosięga głos prezentera telewizyjnego, który ogłasza, że świat, jaki znamy zakończy się za 24 godziny, gdyż w planetę zmierza ogromna asteroida. Jak spędzi Pani ostatni dzień swojego życia?
Ubiorę się, spakuję koty, dobrą nalewkę, koc. Tego dnia pojechalibyśmy z mężem w ulubione miejsce. Rozpalili ognisko. Mielibyśmy doskonały widok z końca świata na koniec świata.

Jakie jest Pani plan na szczęśliwe życie?
Taki jak dotąd, bo szczęśliwe życie wyszło mi całkiem nieźle.
Nie zmącić spokoju, nie zabić w sobie dziecka, nie przestać zauważać chwili. I tak codziennie.

Było mi niezmiernie miło uzyskać odpowiedzi na moje pytania. Teraz jeszcze bardziej niecierpliwie czekam na Invocato. Księgę II. Po przeczytanej pierwszej części nie spodziewałam się, że kiedyś uda mi się dotrzeć do Pani Agnieszki, by móc przeprowadzić ten wywiad. Jeszcze raz ogromnie dziękuję.