Fantastyka
Anathema – Keri Lake | Recenzja
I miałam rację. Anathema mnie pochłonęła. Dosłownie.
To powieść, która udowadnia, że nie trzeba krzykliwych obwolut i złoconych brzegów, żeby przyciągać uwagę. Tutaj treść broni się sama, a historia jest tak intensywna, że wciąga jak czarna dziura. 650 stron, większy format, twardy klimat gotycki i fabuła zdecydowanie dla czytelników 18+ - to właśnie literatura, którą uwielbiam: odważna, mroczna, przemyślana i pisana z pełną świadomością tego, co ma wywołać w odbiorcy.
Autorka nie pędzi w stronę romansu od pierwszych stron. Wręcz przeciwnie, najpierw prowadzi czytelnika przez gęsty, duszny las, pełen tajemnic, niepokoju i nieustannie rosnącego napięcia. To opowieść, w której czujesz każdy trzask, każdy szept i każdy cień, który przemyka między akapitami. Keri Lake świetnie buduje atmosferę, bez pośpiechu, konsekwentnie, jakby z uporem chciała, byśmy poczuli niepokój na własnej skórze.
Maevyth i Zevander to duet, który elektryzuje
Maevyth to bohaterka, jakiej mi brakowało w dark fantasy. Nie przerysowana, nie przesłodzona, ale pełna obaw, wątpliwości, nierówna emocjonalnie, a przez to cholernie ludzka. Nic nie ma podane na tacy, nic nie przychodzi jej łatwo.
Z kolei Zevander... cóż, tu autorka weszła w klasykę: „bad boy przez duże B”. Zamknięty, zraniony, twardy, jednocześnie przyciągający jak magnes. Między tą dwójką napięcie jest tak silne, że chwilami aż boli, dosłownie fizycznie czujesz, że coś się w nich kotłuje, ale jeszcze nie wybucha.
Jeżeli jesteście ciekawi, jak wygląda fanart tej dwójki to ostrzegam, wpadniecie po uszy.
Mrok, napięcie i emocje, od których trudno się oderwać
Anathema nie jest typową powieścią romantasy. Tutaj mrok jest fundamentem, a dopiero później przychodzi pikanteria i to też nie nachalna, ale idealnie wprowadzona w rytm historii.
To książka, która wciąga emocjonalnie. Jest ciężka, gęsta, intensywna i dokładnie taka miała być. Czasami miałam wrażenie, że ta opowieść dosłownie mnie oblepia, trzyma w miejscu i nie pozwala przestać czytać.Autorka buduje fabułę z taką precyzją, że nawet gdy akcja zwalnia, napięcie nie znika. Wręcz przeciwnie, czuć, że coś nadchodzi.
Zakończenie? Minimalnie mnie zawiodło, ale to taki zawód znany każdemu, kto za bardzo pokochał książkę. Delikatny, ledwo zauważalny, bardziej w formie: okej, poproszę szybciej kolejny tom, bo inaczej nie wytrzymam.
Bo prawda jest jedna: Anathema to historia, która zostaje z czytelnikiem na długo. I już wiem, że trafi do mojego zestawienia najlepszych tytułów tego roku.
Opinia reklamowa powstała we współpracy z wydawnictwem Hype.
