Atamańczuk Adrian
Wywiad - Adrian Atamańczuk
Dziś zapraszam Was, na kolejny wywiad, tym razem udało mi się przeprowadzić "rozmowę" z Adrianem Atamańczukiem. Jego powieść Arlin (Recenzja tutaj), powaliła mnie swoistym językiem i czystą fantastyką. Świetna książka, chyba polecać Wam jej kolejny raz nie muszę? A co mi tam, sięgajcie po nią, bo warto, a jeszcze lepiej, gdy poznacie bliżej osobowość Pana Adriana. Zapraszam do lektury:
Adriana Bączkiewicz: Panie Adrianie, pisze Pan o
sobie, że podróże nie są Panu obce, gdzie więc polecałby Pan swoim czytelnikom
wyruszyć, by odkryć coś niezwykłego?
Adrian Atamańczuk: Wszędzie, byle poza Europę. Europa zestarzała się,
znudziła turystami, obwarowała zakazami i pretensjonalnymi życzeniami.
Postawiła na bylejakość. Polecam np. Tajlandię. Ten kraj z miejsca mnie pochłonął,
pokochałem jego egzotyczny czar i specyficzną atmosferę. O tak, do Tajlandii z
pewnością jeszcze powrócę.
Skąd pojawiło się zamiłowanie do kultury antycznej, co
w niej Pana tak urzekło?
Nie sposób sobie w pełni uświadomić, jak wiele zawdzięczamy kulturze
antycznej. Niemal w każdym aspekcie naszego życia, od spraw poważnych do
błahych, pobrzmiewają echa starożytności. Historia antyczna jest pełna
tajemnic, dramatów i przełomowych momentów dla całej ludzkości. Dość pomyśleć,
że gdyby Marek Antoniusz nie przegrał bitwy pod Akcjum, dziś uczylibyśmy się
zapewne o imperium aleksandryjskim. Gdyby cesarz Kommodus nie zrejterował spod
Wiednia (ówczesnej Vindobony) po śmierci swojego ojca, plemiona germańskie prawdopodobnie
nie urosłyby w siłę i nie zniszczyły w przyszłości Rzymu. A gdyby jego ojciec
żył dłużej i zdołał kontynuować swój marsz, może nie musielibyśmy spekulować,
jakie to plemiona zamieszkiwały tereny dzisiejszej Polski. Wszyscy żyjemy więc
w cieniu tamtych wydarzeń.
Mieszka Pan w Wiedniu, jak określiłby Pan owe miasto,
co Panu się w nim podoba lub nie podoba?
Jestem „nocnym Markiem”, wiec nie podoba mi się, że Wiedeń wcześnie zamiera
i kładzie się spać. Inaczej niż Kraków. Brakuję w Wiedniu też takiego centrum z
prawdziwego zdarzenia, bijącego serca, wokół którego skupia się miasto tak jak
w grodzie Kraka.
Lubię zazwyczaj dowiedzieć się o autorze czegoś
nietypowego, przypuśćmy, że jest pora obiadu, co Pan widzi na talerzu
najchętniej?
Nie boję się jedzenia. Podróżując, próbowałem łapczywie różnych, także
bardzo egzotycznych specjałów: jadłem żywe termity, suszoną szarańczę,
kosztowałem pikantny sos z mrówek i piłem masato u Indian Arekuna. Ale nad
wszystko przekładam rosół i gotowanego w nim kurczka…
Chyba każdy ogląda jakieś filmy bądź seriale, co Pan
poleciłby swoim czytelnikom?
Jest taki film, raczej nieznany szerszej publiczności, do którego lubię wracać.
Uprzedzam jednak, że nie bark w nim brutalnych scen. Mam na myśli „Krew
bohaterów” z Rutgerem Hauerem. Odczytuję z niego przesłanie, że przy
odpowiedniej woli, motywacji i nieustępliwości, można zdobyć wszystko. Przede
wszystkim siebie. To film o heroizmie, uporze i odwadze. Zaleciłbym go
obowiązkowo oglądać przed każdym meczem piłkarzom drużyny, której kibicuję ;)
Skąd wzięła się pasja pisania? Czy była ona
poprzedzona pasją czytania?
Nie ma pisania bez czytania. To stara i niepodważalna prawda. Od
najmłodszych lat coś tam usiłowałem tworzyć. Wychowałem się na książkach i to
na pewno miało przełożenie na moją wyobraźnię.
Znów chciałabym poznać Pana bliżej, co Pan aktualnie
czyta?
Aktualnie? Zapoznaję się z prozą Anny Rice i jej „Darem wilka”. Czytam
praktycznie wszystko, najczęściej przeplatając literaturę bardziej wymagającą z
rozrywkową. Rzadko też porzucam książkę przed jej ukończeniem, nawet jeśli się nad
nią męczę. Zazwyczaj staram się dobrnąć do ostatniej strony. Czasem jedno
zdanie potrafi wpłynąć na moją ocenę całego utworu.
Przy czytaniu Pana książki, nie sposób nie dostrzec
dość specyficznego języka. Czy jest to proste zadanie, które Pan stawia przed
samym sobą? Czy jednak musi się Pan posiłkować słownikami?
Jeżeli chodzi o język postaci, jak np. Kani, to posługiwanie się nim nie
sprawiało mi żadnego problemu, a jedynie frajdę. Po słowniki sięgałem natomiast
szukając synonimów. Doinformowywałem się także w przypadku zastosowania jakiegoś
znaczenia czy słowa. Na przykład nagminne jest mylenie u autorów wieży z basztą
bądź używania tych nazw zamiennie.
Czy pisanie książki „Arlin” przysporzyło Panu jakieś załamanie?
Czy jednak wyobraźnia aż wylewała się z Pańskiej głowy, wprost na papier?
Zaliczyłem pełną huśtawkę nastrojów, od euforii po skrajną załamkę własną
indolencją. Podobnie było z fragmentami powstającej książki: niektóre wprost
spływały z palców, inne wymagały skupienia i walki z własnymi niedostatkami. O
poprawkach nie wspominając, bo to proces praktycznie bez końca.
Skąd pojawił się pomysł, by głównym bohaterem była
kobieta? Muszę przyznać, że to dość niecodzienne podejście.
Ten pomysł był absolutnie spontaniczny. W końcu na świat oczami chłopca już
spoglądałem, postanowiłem więc spróbować zobaczyć go oczami dziewczynki.
Pisanie „Arlin” było przygodą. Znałem tylko główne filary opowieści. Kania na
przykład to postać, która nie miała odegrać żadnej znaczącej roli. Stało się
inaczej. Objawiła się jak utalentowana aktorka w filmie i już nie pozwoliła
zdjąć ze sceny. Obok tytułowej Arlin i czarodziejki Szeramis jest najbardziej
lubianą przez czytelników postacią. Powstające właśnie opowiadanie „Ptasi Sąd”
(którego pierwszy rozdział można przeczytać w antologii „Papilarne linie pióra”)
traktuje właśnie o jej przygodach. Tak więc bohaterowie „Arlin” sami się
wypromowali bądź nie. Jak napisałem: ja tylko dałem im przemówić.
Dłubanie w tekście może dostarczyć niektórym autorom
wyrywania włosów z głowy, ile razy studiował Pan „Arlin”? Czy może jednak było
to idealne dopracowywanie strona za stroną?
Dokładnie tak. Poprawiałem powieść i dopracowywałem bez końca. Dopisywałem,
skracałem, przerabiałem całe rozdziały. Bezcenną okazała się też pomoc mojej
korektorki. Rozwiązała kwestie, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić.
Co Pan czuje widząc recenzje swojej książki? Z żadną
niepochlebną recenzją nie spotkałam się w blogosferze, więc raczej myślę, że
może Pana tylko rozpierać duma.
Każda recenzja ogromnie mnie cieszy. Fantastycznie jest czytać o swojej
książce, poznawać opinię innych osób. Każdy autor marzy o pozytywnym odbiorze
swojego utworu – to jasne. Pochlebne komentarze o „Arlin” są dla mnie ogromnym
bodźcem do dalszej pracy. Dodają mi skrzydeł. Można pisać z potrzeby serca do
szuflady, można uspokajać pisaniem własne duchy, lecz tylko czytelnicy mają moc
powołania książki do życia. Więc cieszę się posiadaniem grona czytelników i z
faktu, że reakcje na powieść w sieci są, póki co, wyłącznie pozytywne. Tak, jest
to dla mnie pewna miara sukcesu i powód do dumy. Wcześniej czy później na pewno
ktoś skrytykuje „Arlin” i jestem na to, jak sądzę, mentalnie przygotowany. Jak
nie raz mówiłem żartobliwie: „krytyka jest wpisana w pisanie”. Zaś jedną z
pierwszych prawd jaką sobie przyswoiłem jest to, że książka winna bronić się
sama. Dlatego z dużym niesmakiem natrafiam co jakiś czas na polemiki-pyskówki
pomiędzy blogerem a urażonym autorem z powodu niepochlebnej recenzji czy
niewłaściwej zdaniem tego drugiego interpretacji utworu. Tłumaczenie odbiorcy,
że nie rozumie przesłania książki świadczy jednoznacznie o książce i autorze. Jest
ostatecznym przyznaniem się do porażki.
Deszcz głośno bębni w szyby, a Pan ciągle siedzi w
swoim pokoju z książką w ręku, popijając ulubioną herbatę. Nagle, Pana uszu
dosięga głos prezentera telewizyjnego, który ogłasza, że świat, jaki znamy
zakończy się za 24 godziny, gdyż w planetę zmierza ogromna asteroida. Jak
spędzi Pan ostatni dzień swojego życia?
Dawniej powiedziałbym, że wydaję wszystkie oszczędności na ostatnią szaloną
zabawę. Bo skoro jutra nie ma… Ale to wersja dla osób w stanie wolnym. Spędziłbym
pozostały mi czas z najbliższymi. Na pewno jednak nie płacząc i nie na
kolanach.
Jeżeli mógłby Pan sobie czegoś zażyczyć, co by to
było?
Życzyłbym sobie dalszej wiary, bo wtedy nie braknie i chęci. Wiary, że warto
poświęcać noce i wolny czas, pracując nad tekstem. Że ma sens mierzenie się ze
samym sobą w procesie twórczym. Jeżeli pewnego dnia uwierzę w „a po co?”, to
będzie koniec.
Przyznacie chyba rację, że to świetny, przemiły mężczyzna, który wie czego chce w życiu :) Dziękuję serdecznie autorowi za udzielenie mi odpowiedzi na moje pytania :)