Wywiad - Kacper Bębenek


Pamiętacie, gdy jakiś czas temu przedstawiłam Wam recenzję Mannumiterry? [Klik] W której, nie potrafiłam wyjść z zachwytu na temat talentu pisarskiego Pana Kacpra? Dziś macie możliwość poznać Pana Kacpra Bębenka odrobinę bliżej. Jeżeli moja recenzja was nie przekonała do niej, to wywiad powinien już załatwić sprawę :)

Adriana Bączkiewicz: Nie potrafiłam znaleźć o Panu żadnych informacji w Internecie, świetnie się Pan ukrywa, czy jest to zabieg celowy?
Kacper Bębenek: Absolutnie nie. Myślę, że wynika to przede wszystkim z faktu, iż „Mannumiterra” jest moim debiutem literackim. Prawdopodobnie z tego powodu na blurbie nie znalazła się notka o mnie, lecz o książce. Jako debiutant prawdopodobnie nie byłbym najlepszą reklamą.


Hobby jest bardzo ważnym aspektem życia, by mieć jakąś przyjemność w życiu. Skoro jest Pan autorem książki, to myślę, że czytanie książek nie jest Panu obce. Jakie trzy książki poleciłby Pan swoim czytelnikom?
Cóż, to ciężkie pytanie. Należę do osób, którym trudno się na coś konkretnego zdecydować i wybranie trzech pozycji graniczy dla mnie z cudem. Gdybym jednak musiał wybrać tylko trzy książki, to biorąc pod uwagę fakt, że osoby, które sięgnęły, lub też sięgną po „Mannumiterrę” są już zapewne obeznane z klasyką literacką gatunku fantasy wybrałbym coś nieoczywistego, niezbyt znanego czytelnikom w naszym kraju. Podjęcie decyzji nastręcza mi wiele kłopotów – jest tylu wybitnych twórców, których warto polecić, nawet jeśli ograniczymy się do samej fantastyki. Z resztą, każdy preferuje inną jej gałąź. Myślę, że warte polecenia są opowiadania i powieści Howarda Lovecrafta, dla tych którzy szukają w fantastyce mroku i ezoteryki. Osobom lubującym się w bardziej społeczno-filozoficznych klimatach polecam prace Janusza Zajdla, zaś fanów klasyki, w czystym tego słowa znaczeniu, odsyłam do Ursuli LeGuin. Ostatnio natknąłem się też na dwie powieści Megan Turner. Leżały w księgarni na półce fantasy i choć oprócz bytów boskich nie ma w nich nic z fantastyki, to sama fabuła jest wciągająca. Polecenie autora, czy konkretnego tytułu to, jak dla mnie, temat-rzeka.


Słucha Pan muzyki rockowej, czy był to gatunek, który zawsze płynął w Pana głośnikach? A jak to jest z najlepszą piosenką, która nigdy Pana nie nudzi?
Fanem rocka zostałem gdzieś mniej więcej w czasie edukacji w gimnazjum, więc nie zawsze płynął w moich głośnikach. Również odkrywanie tego gatunku odbywało się (i nadal odbywa) kawałkami. Zaczynałem od słuchania klasyki gatunku – Pink Floyd, Led Zeppelin, AC/DC, The Rolling Stones itd. Z czasem poznawałem kolejne podgatunki – punk, grunge, metal, rock alternatywny. Czy mam ulubioną piosenkę? Nie. Nie mam nawet ulubionego wykonawcy – jest ich po prostu zbyt wielu. Bo jak tu porównać ze sobą Nirvanę i dajmy na to Queen? Zupełnie różne zespoły o całkowicie odmiennym repertuarze. Zazwyczaj mam swego rodzaju „fazy”, podczas których intensywnie wsłuchuję się w muzykę pewnego zespołu, a potem przerzucam się na inny. Gdybym miał wymienić zespoły, czy wykonawców, którzy mnie nigdy nie nudzą, to byliby to wspomniani już Floydowie, Zeppelini, Nirvana, Queen i David Bowie, a spośród polskich – Maanam, Hey, O.N.A, Edyta Bartosiewicz i Myslovitz. Obecnie numerem jeden na mojej play liście jest „Suffragette city” Davida Bowie, choć usilnie goni go formacja U2 z kawałkiem „Ordinary love”.


Każdy chyba na świecie, lubi oglądać filmy. Woli Pan oglądać filmy w zaciszu domowym, czy jednak wyruszać do kina na jakiś szczególny repertuar?
To zależy. Zarówno wielki ekran, jak i telewizor mają swoje wady i zalety. Należę do osób, które nie lubią tłumów. Nie żebym był aspołeczny, ale preferuję znane mi towarzystwo i źle się czuję wśród zbiegowisk. Z tego powodu nie przepadam za kinem podczas premier, preferuję udać się do mniejszego lokalu, w jakiś czas po premierze i móc w spokoju obejrzeć film, na który kupiłem bilet. Nie mam zamiaru tracić pieniędzy na przyjemność, którą ktoś mi zaburzy. Jeśli chodzi o seanse w domowym zaciszu, to oczywiście nie mogą one sprostać kinowym pod względem wielkości ekranu, czy nagłośnienia, lecz gwarantują możliwość spokojnego oddania się przyjemności oglądania.


Skoro jesteśmy przy filmach, co Pan ostatnio oglądał oraz na jaką premierę Pan czeka?
Ostatni film na jakim byłem w kinie to: „Strażnicy galaktyki”. Nie pamiętam jaki ostatnio film widziałem w telewizji. Rzadko mam czas na to, by w ogóle oglądać telewizję, a i nic ciekawego w niej zwykle nie znajduję. Już wiem, ostatnio widziałem w telewizji „Johna Cartera”, oczywiście nie był to pierwszy raz, kiedy widziałem ten film.


Brnąc dalej w temacie hobby, napisał Pan, że interesuje się biologią i chemią, dla mnie osobiście jest to temat nieogarnięty, na czym polega fascynacja? Nie potrafię sobie wyobrazić zainteresowania taką tematyką, odnosi się to, do czytania książek, artykułów, czy w jakimś innym wydaniu?
Te zainteresowania wywodzą się jeszcze z czasów liceum. Artykułów ani książek na ten temat nie czytam, albowiem czas poświęcam raczej artykułom stomatologicznym i podręcznikom akademickim. Natomiast w czasie wolnym zdarza mi się oglądać programy naukowe, popularno-naukowe oraz przyrodnicze.


Przyznam, że studiowanie na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu, w dodatku na kierunku stomatologia, to coś nieoczywistego. Skąd taki wybór? Każdy zapewne pomyśli, no tak, syn lekarza, zostaje lekarzem. Czy w Pana przypadku było tak samo, czy jednak nie było to podyktowane wykształceniem rodziców?
Nie. Nie mam w rodzinie nikogo, kto skończył studia na jakimkolwiek kierunku medycznym. Przynajmniej nikogo takiego nie znam spośród mojej rodziny, ale może jakaś dalsza? Wracając do pytania, stomatologią zainteresowałem się jeszcze jako dziecko i tak jakoś już zostało. Zawsze chciałem być stomatologiem i póki co, nie zapowiada się, abym zmienił zdanie. Oczywiście wolałbym być pisarzem, ale w naszym kraju utrzymywanie się z pisarstwa jest mało, naprawdę niesamowicie mało prawdopodobne.


Większość własnego życia spędził Pan w Nysie, czy dla takiej osoby jak ja, która lubi odwiedzać niezwykłe miejsca w Polsce, jest w Nysie coś magicznego, co mógłby Pan polecić?
Coś magicznego? Hmm… może wystawę nyskiego muzeum o procesach czarownic. A tak na poważnie, Nysa jest nazywana Śląskim Rzymem nie bez kozery. Jest tu kilka zabytków do zwiedzenia i kilka miejsc, gdzie można przyjemnie spędzić wolny czas. Można zobaczyć wspomnianą wystawę muzeum oraz oczywiście inne propozycje tej instytucji. Przede wszystkim mamy bardzo dużo zabytkowych kościołów, bowiem Nysa była niegdyś siedzibą biskupów wrocławskich. Można przejść się nyskimi ulicami i pooglądać te zabytki, które ocalały z czasów II Wojny Światowej. Jednak do Nysy przyciągają turystów głównie Dni Twierdzy Nysa, podczas których na nyskich fortach inscenizowana jest bitwa pomiędzy wojskami pruskimi a napoleońskimi oraz festiwal wody i ognia nad nyskim jeziorem.


Pana zwykły normalny dzień, jak on wygląda, czy jest w nim jednak coś niezwykłego?
To zależy od dnia. W czasie roku akademickiego mój dzień można ująć w schemacie – pobudka – szybkie śniadanie – zajęcia do wieczora – nauka w domu – spanie etc. W czasie wolnym jest to bardziej nieschematyczne. Generalnie lubię czytać, oglądać filmy. Często wymyślę sobie jakieś zajęcia na kilka, kilkadziesiąt dni, a potem porzucam je na rzecz innego, nowego. Niezmiennie jednak w czasie wolnym piszę.


Napisał mi Pan w krótkiej notce, że czuje się Pan kosmitą? Skąd taki pogląd?
Po prostu czasami czuję, że tak naprawdę coś mi tu (w świecie) nie pasuje. Mam wrażenie, że nie do końca jestem rozumiany, nie w sensie, żebym czuł się wyalienowany, ale zawsze odczuwam takie małe niedopowiedzenie. Myślę, że po prostu gdzieś indziej bardziej bym pasował, czy to w stosunku do miejsca, czy czasu. A może ma na to wpływ moja miłość do fantastyki? Cóż, chyba każdy chciałby czasem móc doświadczyć czegoś niemożliwego, nierealistycznego, nieznanego. Kto nie chciałby na przykład spotkać kogoś, kto nie byłby człowiekiem?


Czas przejść do Pana debiutu pisarskiego: Mannumiterra, jak to jest możliwe, że stworzył ją Pan, mając 16-17 lat? Czytelnicy zazwyczaj sceptycznie podchodzą do takich informacji, jednak ja po przeczytanej książce, jestem pod ogromnym wrażeniem.
Książka rzeczywiście powstała w większości w czasie, gdy miałem 16-17 lat. Oczywiście część powstała wcześniej. Generalnie fabuła, postacie, świat przedstawiony zmieniały się wielokrotnie, aż znalazłem to, co chciałem. Zmieniony został na pewno styl i język wypowiedzi, jednak fabuła jest nienaruszonym tworem szesnastoletniego mnie. Jak to możliwe, że stworzyłem powieść będąc tak młodym? Nie wiem, tak jakoś wyszło. Chciałem spróbować i spróbowałem. Po zakończeniu prac i poprawek przedstawiłem książkę mojej polonistce, która stwierdziła, że warto podjąć próbę wydania. Co do drugiej części pytania, jest bardzo szczęśliwy, że podobała się Pani książka. Nie dziwi mnie, że ludzie zwykle podchodzą sceptycznie do jakiegokolwiek wyniku aktywności twórczej osób młodych. Wiadomo, osoba starsza, bardziej doświadczona ma więcej do powiedzenia, pokazania, aczkolwiek nie wyklucza to możliwości przedstawienia czegoś przez osobę młodszą. Moją powieść kierowałem głównie do osób w wieku, w którym sam byłem, tworząc ją. A kto lepiej zrozumie nastolatka niż nastolatek?


Porównałam Pana książkę, do świata Harrego Pottera, oczywiście tylko w pewnej części, czy miałam rację, że się Pan historią Rowling inspirował? Bądź czy spodziewał się Pan takich porównań?
Czy się inspirowałem sagą Joanne Rowling? I nie, i tak. Na pewno przemyciłem to i owo z serii o Harrym Potterze, co wynika z faktu, iż wszystkie powieści fantasy, które przeczytałem wywarły na mnie jakieś piętno. Po drugie „Mannumiterra” i cały cykl o trzech siostrach miał z zamiaru do pewnego stopnia być pastiszem, a więc przerysowaną pochwałą, klasycznego fantasy (gdyby kogoś interesowała koncepcja pastiszu, odsyłam do twórczości reżyserskiej Quentina Tarantino). Można w niej znaleźć nawiązania do wielu twórców literackich i nie tylko. Niektórym kojarzy się z Harrym Potterem, innym z Władcą Pierścieni, a jeszcze innym z Opowieściami z Narnii. W ten sposób, każdy może odnaleźć w niej coś dla siebie.


Czy pisanie książki Mannumiterra przysporzyło Panu jakieś załamanie? Czy jednak wyobraźnia aż wylewała się z Pańskiej głowy, wprost na papier?
Bywały moment trudne, kiedy stawałem w kropce nie wiedząc, jak dokończyć dany fragment. Choć główny wątek miałem już opracowany szczegółowo, wykreowanie niektórych postaci, czy poprowadzenie akcji w kilku punktach sprawiło mi problemy. Większość powieści jednak wylała się z głowy na papier w mgnieniu oka.


W Pańskiej książce ciągle przewija się magia, sądzi Pan, że magia istnieje?
Chciałbym, aby tak było. Oczywiście w sensie przenośnym pewien rodzaj magii istnieje – dla każdego może nią być coś innego. Dla mnie dowodem na istnienie magii jest zjawisko życia. Jego bogactwo i różnorodność form zadziwia każdego dnia. Pozwala dostrzec coś poza codzienną, szarą rutyną.


Napisał Pan, że długo szukał Pan wydawcy, jak to jest możliwe, by taka perełka, przechodziła tak długie poszukiwania?
Cóż, myślę że to kwestia polityki jaką prowadzą wydawnictwa. Nie jest im na rękę wydanie powieści debiutanta, bowiem nie stanowi to pewnego źródła zysku, tym bardziej, że społeczeństwo mamy raczej nieczytające. Lepiej jest wydać dzieło uznanego pisarza. Mam też wrażenie, że pomimo faktu podawania przez wydawnictwa informacji o poszukiwaniu debiutantów do współpracy, w wielu przypadkach osoby odpowiedzialne za segregację nadsyłanych utworów idą na łatwiznę i zamiast przeczytać tekst, proszą o streszczenie. Rozumiem, że do dużych wydawnictw zapewne wpływa wiele propozycji, ale nie sądzę, żeby niemożliwym było ich chociażby pobieżne przejrzenie. Warszawska Firma Wydawnicza podeszła do sprawy rzeczowo. W mailu, jaki otrzymałem jako odpowiedź na moją propozycję wydawniczą, otrzymałem konkretną informację o tym, co podobało się osobie sprawdzającej tekst, a co należałoby poprawić. Odpowiedzi od innych wydawnictw często bazowały na stereotypowym podejściu do literatury fantasy jako mało odkrywczej. Generalnie można powiedzieć, że trudno jest debiutantom znaleźć wydawcę.


Kto pierwszy przeczytał Pana książkę? Był to ktoś z rodziny, czy może jednak niezbyt zdradzał Pan szczegóły swoim znajomych?
Pierwsza moją książkę przeczytała moja polonistka. Doradziła mi co do języka i stylu wypowiedzi, choć generalnie była pod dużym wrażeniem i nie miała zbyt wielu uwag. Po dziś dzień wszystkie moje prace w pierwszej kolejności wysyłam do niej. Spośród rodziny pierwsi byli moi rodzice. Trzeba przyznać, że od czasu, kiedy skończyłem pisać „Mannumiterrę”, o czym moi rodzice wiedzieli, do momentu, kiedy zdecydowałem się pokazać im tekst, minęło trochę czasu.


Jakie towarzyszyły Panu emocje, gdy zobaczył Pan papierową książkę w swoich rękach?
Odczucie było niepowtarzalne. Myślę, że nie da się tego z niczym porównać. Każdy, kto kiedyś miał przyjemność zobaczyć coś, co stworzył, w oficjalnej formie, wie o czym mówię.


Jakie są Pana plany pisarskie? Pisze Pan wyłącznie cykl o siostrach, czy coś jeszcze Pan tworzy?
Piszę nie tylko cykl o trzech siostrach. Mam rozpoczętych kilka innych powieści, z mniejszą lub większą dozą fantastyki. Tworzę też wiersze.


Deszcz głośno bębni w szyby, a Pan ciągle siedzi w swoim pokoju z książką w ręku, popijając ulubioną herbatę. Nagle, Pana uszu dosięga głos prezentera telewizyjnego, który ogłasza, że świat, jaki znamy zakończy się za 24 godziny, gdyż w planetę zmierza ogromna asteroida. Jak spędzi Pan ostatni dzień swojego życia?
Pozwolę sobie przedstawić dwie wersje wydarzeń – pierwszą realistyczną i drugą całkowicie fantastyczną. Opcja prawdopodobna: nie wiem, jak dokładnie bym się zachował, czy górę wziąłby paniczny strach, czy ignorancja i pogodzenie. Albo rzucałbym wszystkim co popadnie, darł się i wyklinał świat, albo spokojnie dokończył książkę popijając herbatę stwierdzając, że cały świat i tak nie ma sensu i jest niesprawiedliwy, więc po co się nim interesować i podniecać? Opcja fantastyczna: niczym Ford Prefect z „Autostopem przez galaktykę” Douglasa Adamsa, wystawiłbym ku górze kciuk, złapał kosmiczny autostop i zniknął z powierzchni Ziemi nie za bardzo zainteresowany jej losem.


Jaki jest Pana plan na szczęśliwe życie?
Szczerze mówiąc, nie mam takiego planu. Myślę, że dla każdego jest on inny i minie jeszcze trochę czasu, zanim ja znajdę plan na moje życie. Mam nadzieję, że nie będzie na tyle tragiczny, by mieć do siebie żal, lecz móc w swoim czasie odejść nie żałując swojego życia.


Było mi niezmiernie miło przeprowadzić z Panem Kacprem ten wywiad, za co bardzo mocno mu dziękuję. W takich chwilach, gdy odnajduję perełki wydawnicze jestem pewna, że czytanie książek to bardzo wartościowa część życia.