Filia
Iron Flame. Żelazny płomień – Rebecca Yarros
Po tym, jak Fourth Wing w końcu totalnie mnie kupiło, miałam ogromne oczekiwania wobec drugiego tomu. No bo wiecie, pierwszy tom był jak petarda – smoki, brutalna rywalizacja, enemies to lovers, wszystko w odpowiednich proporcjach. Dałam mu 8/10 i czułam, że ta historia może naprawdę wciągnąć mnie na dłużej. Ale z Iron Flame było trochę inaczej, co nie znaczy, że gorzej. Sam tytuł wskazuje, że żelazo jest twarde i nieugięte, tak samo jak ta historia.
Pierwsze wrażenie – chaos i przytłoczenie
Muszę przyznać, że momentami czułam się przytłoczona. Miałam wrażenie, że fabuła jest trochę „przeładowana”. Zamiast napięcia i świeżości, które miałam w pierwszym tomie, bo jednak ta rywalizacja z poprzedniego tomu ciągle za mną biegła, to tutaj miejscami wkradał się chaos. Z jednej strony podziwiam Yarros za to, że chciała rozwinąć świat i podnieść stawkę, z drugiej – zabrakło mi tej czystej radości odkrywania, którą dawał mi pierwszy tom.
Smoki nadal robią robotę
Na szczęście jeden element wciąż mnie kupował: smoki. Ich obecność, relacje z jeźdźcami i wpływ na fabułę to coś, co w tej serii działa najlepiej. Każda scena z nimi była dla mnie warta zapamiętania. I szczerze? To właśnie one sprawiły, że wciąż chciałam czytać dalej, nawet jeśli w innych momentach tempo mi nie do końca pasowało.
Violet i Xaden – ciąg dalszy emocji
Wątek romantyczny też miał swoje wzloty i upadki. Relacja Violet i Xadena nadal elektryzuje, ale tym razem brakowało mi trochę tej intensywności, którą czułam w pierwszym tomie, może to za sprawą, że w pierwszym była to wybuchowa mieszanka, a tutaj już powoli wkradał się rozsądek. Były sceny, w których absolutnie kibicowałam im obojgu, ale były też takie, w których miałam ochotę przewrócić oczami. Może to kwestia tego, że Yarros chciała wprowadzić więcej dramatów i konfliktów, a dla mnie czasem wychodziło to sztucznie.
Mimo moich uwag, czuję, że Iron Flame był potrzebny i to naprawdę świetna kontynuacja. To tom przejściowy – nie tak świeży i porywający jak pierwszy, ale rozbudowujący fundamenty świata, za które naprawdę należą się ogromne brawa. Yarros przygotowuje nas na coś większego i bardziej epickiego, i to widać. Dlatego nawet jeśli miejscami się nudziłam albo gubiłam w nadmiarze wydarzeń, doceniam to, że fabuła idzie w stronę czegoś dużego.
Iron Flame. Żelazny płomień to solidna kontynuacja, choć dla mnie nie aż tak emocjonująca jak Fourth Wing i nie zrozumcie mnie źle. Smoki wciąż są świetne, relacje między bohaterami nadal budzą emocje, ale otaczają mnie jako czytelnika w całkowicie inny sposób. Czuć w drugim tomie dojrzałość i skupienie się na innych rzeczach. Ale obojętnie co by się nie działo, wydanie i cały fenomen serii rozumiem i również trochę się w tym świecie zatraciłam. Cieszę się, że mogłam wrócić do tego świata – bo wiem, że najlepsze dopiero przed nami.
Opinia reklamowa powstała przy współpracy z Wydawnictwem Filia