Miecz Czarownic - A.K. Mulford


Tytuł oryginału: The Witches’ Blade
Liczba stron: 408
Data wydania: 18 luty 2025 r. 
Seria: Królestwa Okrith
Tom:
Dwór Gór Wysokich | Miecz Czarownic


Zanim zabrałam się za drugi tom serii, wróciłam do swojej opinii o pierwszej części, Dworu Gór Wysokich. Chciałam przypomnieć sobie, co tak bardzo mnie w niej oczarowało. Tamten tom miał wszystko – wciągający romans, fascynujące zdolności czarownic i świat, który dosłownie pochłaniał mnie na każdej stronie. Dlatego długo wahałam się z oceną Miecza Czarownic. Liczyłam na kolejną epicką przygodę, ale niestety – nie dostałam tego, na co liczyłam.

Nie uważam, że mamy tu do czynienia z klasyczną „klątwą drugiego tomu”, ale raczej z problemem niespójnego pomysłu na całą serię. W Dworze Gór Wysokich czułam emocje, ekscytację i napięcie. Czarownice rozsadzały każdą stronę swoją mocą, a relacje między bohaterami były pełne iskier. Tymczasem w Mieczu Czarownic historia rozgrywa się wokół zupełnie innych bohaterów. O ile w pierwszym tomie uwielbiałam Remy, o tyle jej siostra, Ruadora, w tej części zupełnie mnie do siebie nie przekonała.

Choć w książce wciąż podkreśla się, że jest niewiele młodsza od Remy, jej zachowanie sprawiło, że miałam wrażenie, jakbym czytała o kimś zupełnie niedojrzałym. Jej decyzje były chaotyczne, reakcje dziecinne, a jej „buńczuczność” zamiast dodawać charakteru, zwyczajnie mnie irytowała. Zamiast dynamicznej, porywającej bohaterki dostałam kogoś, kto przez cały tom wywoływał u mnie przewracanie oczami.

Co gorsza, miałam wrażenie, że mimo przeczytania 400 stron nic z tej historii nie wyniosłam. Akcja się toczy, ale nie czułam żadnego emocjonalnego zaangażowania.

A co z romansem?

W Dworze Gór Wysokich to właśnie ten wątek sprawił, że książka wciągnęła mnie bez reszty. Było napięcie, chemia, rozwój relacji. Tym razem… no cóż. Nie tylko nie poczułam żadnych emocji, ale momenty, które miały być „intensywne” lub „romantyczne”, wzbudzały we mnie raczej zażenowanie. Sceny zbliżeń były wrzucone w fabułę jakby na siłę – jakby autorka wiedziała, że trzeba je dodać, ale nie do końca wiedziała, jak. Przez to wyglądały na wyrwane z kontekstu i kompletnie niepasujące do bieżących wydarzeń.

Czy ta książka była potrzebna?


I tu dochodzimy do mojego największego problemu z tym tomem – czy on w ogóle wniósł coś do całej historii? Po przeczytaniu całości mam wrażenie, że… mogłabym spokojnie zakończyć przygodę na pierwszym tomie i nic bym nie straciła. Jeśli ten tom miał mnie zachęcić do kontynuowania serii, to niestety – osiągnął odwrotny efekt. Na ten moment nie czuję żadnej potrzeby sięgnięcia po kolejny tom, jeśli w ogóle się ukaże.

Wydanie – piękne, ale nietrwałe


Na koniec kilka słów o wydaniu. Okładka – cudowna. Fiolet przyciąga wzrok, a grafika naprawdę pasuje do klimatu książki. Niestety, jakość wykonania pozostawia wiele do życzenia. Po jednym czytaniu folia na okładce zaczęła mi się odklejać, a mapka umieszczona na początku książki – zamiast być przydatnym dodatkiem – okazała się zupełnie nieczytelna. Podzielona na dwie strony, w fatalnej jakości, wyglądała jak jedna wielka pikseloza. Szkoda, bo dobrze wykonana mapa mogłaby dodać książce klimatu.

Podsumowując:


Nie jestem zachwycona. Drugi tom nie dostarczył mi ani emocji, ani wciągającej fabuły, ani bohaterów, których chciałabym zapamiętać. Ruadora zupełnie mnie do siebie nie przekonała, a rozwój wydarzeń nie wniósł niczego nowego do serii. Być może fani romantasy odnajdą w tej książce coś dla siebie, ale dla mnie była to historia bez większego znaczenia. Szkoda, bo miałam naprawdę duże oczekiwania.

Opinia powstała przy współpracy z wydawnictwem BeYA