Wywiad - Erc Zerki-Evski


Pan Remigiusz, a raczej Erc Zerki-Evski pochodzi z małego miasteczka Milicz, lecz mieszka w Jeleniej Górze. Jednak pracuje jako programista ponad 400km od domu, gdzie jest szefem działu IT w firmie produkcyjnej. Jego ulubiona książka to Diuna - Franka Herberta. Jest Autorem książki Empaton. Pierwsze wynaturzenie. Zapraszam was gorąco na kolejny nietypowy wywiad :)


Adriana Bączkiewicz: Każdy z nas kieruje własnym życiem, lecz czasem się zdarza, iż los sprawia, że lądujemy gdzieś, gdzie nigdzie byśmy się zapuścili, pracujemy w miejscu, o którym nigdy nie pomyślelibyśmy w młodych latach. O czym Pan marzył w dzieciństwie? Czy marzenia się ziściły?
Erc Zerki-Evski: Zawsze marzyłem aby być kosmonautą, niestety marzenia prysły wraz ze zrozumieniem drogi jaką musiałbym przejść, a może bardziej prozaicznego elementu nienagannego zdrowia. Zachłannie czytając książki, przede wszystkim s-f, wyobrażałem sobie siebie jako odkrywcę nowych światów i podróżnika. Teraz wiem, że ograniczenia fizyczne, na ten moment, właściwie uniemożliwiają taką eksplorację kosmosu. Dlatego też gdzieś tam w moim umyśle pojawił się oiB ;).

Jeżeli mógłby Pan wtrącić jedną pozycję do lektur szkolnych, co by to było i dlaczego?
Diuna, jestem zakochany w tej książce i całym cyklu. Żadna inna pozycja nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Komplikacja wygenerowanego świata, a jednocześnie prostota niektórych przekazów powalają. Jedną ze scen, gdy uroniona łza Paula Atrydy jest szokiem dla społeczności cierpiącej na chroniczny brak wody, można by śmiało ekstrapolować na każdy rodzaj niedostatku. Do tego ogrom wątków ekologicznych, etycznych, a wszystko to w pikantnym sosie intryg politycznych. No i wreszcie ponadczasowa litania „Nie wolno się bać, strach zabija duszę”. Nigdy jej nie zapomnę. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że byłaby to trudna pozycja, jako lektura szkolna, ale pomarzyć można. Pomarzyć o młodym pokoleniu, które chciałoby czytać takie książki i w większości zrozumiałoby przesłania zawarte w tej pozycji.

Wyobraźmy sobie sytuację, że nie może Pan dłużej słuchać śpiewu ptaków, stracił Pan zmysł słuchu. Czego najbardziej będzie Panu brakować?
Narzekań żony J, a na poważnie to muzyki, chyba największego „wynalazku” ludzkości. Zastanawiając się chwilę, chyba bym zwariował. Każdy z naszych zmysłów, nie tylko słuch, niesie tyle różnych doznań, że utrata któregokolwiek z nich byłaby dla mnie osobiście ogromną tragedią. Można by się zastanowić nad odwrotną sytuacją, gdy w jakiś cudowny sposób, lub poprzez rozwój nauki, dostajemy dodatkowy zmysł. Jestem pewien, że nasz mózg poradziłby sobie z odbiorem i interpretacją nowych bodźców, moglibyśmy cieszyć się z unikalnych doznań.

Coraz częściej dostrzegam, że ludzie odchodzą od jakiejkolwiek wiary. Czy sądzi Pan, że kiedyś w przyszłości Bóg nie będzie odgrywał ważnej roli w życiu zarówno indywidualnym, jak i społecznym?
Moim zdaniem zawsze będzie odgrywał taką rolę, bez względu na to jak będzie nazywany, jakie cechy będą mu nadawane. Ludzie są tak „skonstruowani”, że chcą lub muszą mieć nad sobą tego Jedynego, do którego mogą się zwrócić o pomoc, chociażby tylko mentalnie, lub którego mogą oskarżyć. Bez względu na stopień rozwoju naszej cywilizacji, zawsze pozostanie pytanie, kto cały ten świat „skonstruował”, zawsze będzie o ten jeden stopień wyżej ponad bieżącą wiedzę.

Niby zwyczajny dzień, ale nie umie Pan znaleźć drugiej brakującej skarpetki, wlewa Pan do kawy skiśnięte mleko, biorąc prysznic nagle kończy się ciepła woda. Istny dzień na nie, jak Pan sobie radzi z takimi dniami?
Ooo, opisała Pani mój standardowy dzień. Prawie codziennie mam sytuacje tego typu i znacznie poważniejsze, nauczyłem się z nimi żyć. W jakimś sensie jestem fatalistą. Co ciekawe, jest jakiś mój stróż, który wplątuje mnie w takie przygody, a potem mnie z nich wyciąga, chyba ma z tego frajdę J. Po prostu nie narzekam, godzę się z nimi, uważam, że jest w tym jakiś cel.
Opiszę jedną z wielu sytuacji, która mi się przydarzają. W listopadzie 2013 roku, po ponad 42 latach życia, zostałem kierowcą. Po paru dniach jeżdżenia ulicami małego miasteczka, nadeszła chwila, aby wyruszyć pierwszy raz w życiu w długą ponad 400 kilometrową trasę do domu. Stres okrutny. Niestety los, przypadek, czy coś całkiem innego sprawiło, że ten dzień, piękny o poranku, mój wybrany wiele dni wcześniej, okazał się dniem ataku na nasz kraj orkanu o wdzięcznym imieniu Ksawery. Wyruszając w podróż, nie miałem pojęcia o jego sile i przyszłych konsekwencjach. Po półtorej godzinie jazdy i pokonaniu zaledwie 80 km, utknąłem, jak wielu innych kierowców w ogromnym korku, zasypywanym, przez nawiewany silnym wiatrem śnieg. Przez dziewięć godzin, siedziałem w maleńkim samochodzie, pomiędzy ogromnymi tirami, nie mogąc się ruszyć, ani do przodu, ani do tyłu, ani nawet w bok. Oczywiście pojawiły się myśli, dlaczego mam takiego pecha, jednocześnie jednak zdałem sobie sprawę, że biorąc sobie do serca pewne rady znajomych, jestem w miarę zabezpieczony, Do czego zmierzam? Wypytując znajomych, „starych” kierowców, o to na co powinienem zwracać uwagę, otrzymałem wiele cennych rad, z których jedna dziwnym trafem utknęła mi w pamięci: Jadąc w trasę, zadbaj o to, aby mieć pełny zbiornik paliwa. Siedząc w samochodzie i widząc dziesiątki kierowców, którzy w czasie tych długich godzin, musieli w tych okropnych warunkach drałować parę kilometrów do stacji benzynowej, z kanistrami, butelkami, czy innymi pojemnikami po paliwo, dziękowałem za to, że ja mogę sobie w ciepełku czekać na rozwój wydarzeń. To jeszcze nie koniec. Wreszcie po tych dziewięciu godzinach, pomału ruszyłem z powrotem do miejsca wyjazdu, służbom udało się w końcu lekko udrożnić przejazd. Jechałem i nie miałem pojęcia czy dojadę. Zdecydowanie bałem się, co będzie dalej, tym bardziej, że musiałem zjechać z drogi krajowej na boczne, którymi do pokonania miałem jeszcze kilkadziesiąt kilometrów. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, gdy po skręcie w boczną drogę, zobaczyłem przed sobą odśnieżarkę. Przez dwadzieścia kilometrów jechałem za nią, ciesząc się, że w całej tej sytuacji, mam jednak trochę szczęścia. Do czasu. Było już grubo po pierwszej w nocy, gdy pług, zakopał się w wielkiej górze śniegu nawianej z pól. Kierowca wysiadł, podsypał piachu z paki, podłożył jakąś dechę i, po paru minutach boksowania kołami udało mu się odjechać. Ja oczywiście ruszyłem za nim, aby nie stracić kontaktu, to były takie warunki, że po paru minutach nie było widać śladu, że cokolwiek było odśnieżane. Niestety rozstaw osi samochodu ciężarowego, jest całkiem inny i mimo tego, że starałem się jak potrafiłem, aby jedna  z kolein cały czas była między moimi kołami, mój samochód zsunął się i zawisł podwoziem na zaspie z kołami w górze. Środek nocy, boczna droga, pustkowie, szansa na to, aby ktoś w takich warunkach jechał minimalna. Załamka, w baku mimo, że pierwotnie był pełny, pozostała już tylko jedna trzecia paliwa. Ale wiecie co dostałem parę dni wcześniej od mamy do samochodu, a co wydawało mi się w sumie niepotrzebne? Saperkę. Nie czekałem aż mnie całkowicie zasypie, wysiadłem i zacząłem nią odgarniać śnieg. Niewiele to dawało, śniegu szybciej przybywało, niż byłem w stanie odgarnąć, mimo to nie poddawałem się. Po dwóch, trzech minutach, czyli właściwie od razu, nadjechały nagle dwa samochody, z których wysiadło czterech czy pięciu młodych chłopaków, znowu szczęście w nieszczęściu. Dosłownie przenieśliśmy Matiza za tę zaspę i w końcu po następnych kilkunastu kilometrach i czternastu godzinach wróciłem bezpiecznie w miejsce wyjazdu. Nie macie pojęcia, jaka ulga i radość mnie ogarnęła, byłem szczęśliwy i zadowolony, mimo tego, że powinienem być wściekły. Dlaczego o tym piszę? Dlatego, aby pokazać jak ważne są małe szczególiki i tzw. intuicja, jak ważny jest koniec, a nie środek, że z każdej nawet najgorszej sytuacji, można wyciągnąć pozytywne wnioski. Cały ten dzień i noc to była jedna wielka sinusoida emocji i jedna wielka nauka. Taka głupia sprawa jak ruszanie na jedynce, w tym dniu robiłem to setki razy, jazda w trudnych warunkach, po śniegu, lodzie. Dla „młodego” kierowcy, nieocenione, w jakimś sensie otrzymałem i traktowałem tę przygodę jako dar zdobycia takiego doświadczenia. Naprawdę szeroko się uśmiechałem wysiadając nocą z samochodu.

Uważam, że wszystko w naszym życiu nie dzieje się bez przyczyny. Czy Pan również tak sądzi?
Jak wyżej, raczej tak. Chodzi o to, abyśmy umieli wyciągnąć wnioski i odpowiednio zareagować, być może ktoś to ocenia. Pozostaje pytanie, czy nasze reakcje, maja jakiś faktyczny wpływ na dalsze losy, czy są tylko bieżącymi, krótkotrwałymi zawirowaniami, niemającymi realnego znaczenia w dalszym życiu, a przynajmniej w jego kamieniach milowych. Powtórzę się, wyciągajmy wnioski i pozytywy z każdej nawet najgorszej sytuacji.

Wiele osób emigruje, gdyby miałby Pan taką możliwość, porzuciłby Pan Polskę?
Nigdy na stałe, kocham ten kraj. Co nie znaczy, że nie mógłbym wyjechać i mieszkać jakiś czas gdzieś indziej, ale nie nazwałbym tego emigracją. Zawsze bym wracał, częściej lub rzadziej, ale wracał. Każdy ma jakieś marzenia, ja na starość mógłbym mieszkać na jakiejś ciepłej wyspie, ale Polska, zawsze pozostałaby na pierwszym miejscu i chciałbym aby była tym ostatnim.

Mam nadzieję, że się Pan ze mną zgodzi: jesteśmy społeczeństwem, który narzeka na brak czasu. Jak Pan sobie radzi z brakiem czasu?
Nie radzę sobie. Pracuję po kilkanaście godzin dziennie (nie licząc prac nad dalszym ciągiem Empatona), również w większość weekendów, no chyba, że jadę do rodziny, do żony i córki. Takie nastały czasy, i nie mam na to recepty. Mam wrażenie, że przez to strasznie dużo tracimy. W jakimś sensie, biologicznie żyjemy dłużej niż nasi przodkowie, a faktycznie coraz krócej, bo zdecydowanie szybciej. Dzień za dniem mija w takim tempie, że moje wewnętrzne odczucie mijającego czasu, całego tygodnia, równa się odczuciu przemijania jednego dnia z mojej młodości. Co najmniej siedem razy szybciej, więc bilansując zdecydowanie szybciej umrę, za szybko. Mimo rozwoju nauki, techniki, która powinna nam pomóc w wykonywaniu codziennych czynności, przyspieszyć je, abyśmy mieli więcej czasu dla siebie, jest dokładnie odwrotnie. Może przydałaby nam się jakaś mała rewolucja w stylu Dżihad Butleriański ;). Bardzo podoba mi się akcja Slow Food, tym bardziej, że sam uwielbiam gotować, przydałaby się podobna, Slow Life J, powolnego delektowania się życiem jak przepyszną potrawą.

Zdradził mi Pan, że dojeżdża do swojej pracy blisko 400 km. Czy zabiera Pan ze sobą autostopowiczów, czy jednak gdzieś tam w głowie pojawia się myśl, że może się coś Panu złego przytrafić?
Od 20 lat, pracuje poza miejscem zamieszkania, najbliżej był Wrocław i to na samym początku, potem coraz dalej. Grubo ponad 18 lat moim środkiem lokomocji, było PKP i PKS, a tam trudno o autostopowiczów J. Dopiero od niedawna stałem się posiadaczem samochodu i kierowcą. Same plusy, nie jestem od nikogo uzależniony, jadę kiedy chcę, no i czas podróży w jedną stronę, spadł m i z 12-14 godzin do 6. Co do autostopowiczów, to wcześniej nie miałem zbyt wielu okazji, aby ich zabierać, ale ostatnio na przykład podrzuciłem dziadka z wnuczką. Sama myśl, żeby nie brać przygodnych osób, gdzieś tam się kołacze w moim umyśle, ale wszystko zależy od chwili i szybkiego osądu, nie jestem w tym chyba jakimś wyjątkiem. Jeżeli ktoś wzbudza zaufanie, to nie mam z tym problemów. Nie rozpatruję tego w kategoriach bezpieczeństwa, co ma być to będzie J.

Niezależnie, czy jesteśmy fanami fantastyki, to i tak każdy z nas marzy o posiadaniu nadprzyrodzonej mocy. Gdyby mógłby Pan wybrać jedną nadzwyczajną moc, co by to było?
Bardzo trudne pytanie. Szczerze mówiąc to nie wiem. Pewnie chciałbym umieć cofnąć czas, aby zmienić część mojego życia, naprawić błędy, wiele błędów, które popełniłem. Czy to by coś dało? Nie wiem, trzeba by się cofnąć do pytania szóstego i znać na nie przekonywującą odpowiedź, trzeba by wiedzieć, czy popełnione błędy nie były częścią życia, bez której nasze losy potoczyłyby się zgoła gorzej? Nigdy nie poznamy na to odpowiedzi.
Patrząc po względem stricte praktycznym to zdecydowanie teleportacja, tylko czy w ramach aktualnego rozwoju nauki, można tę moc, nazwać nadprzyrodzoną? J.

Pomijając podróże służbowe, gdzie by się Pan najchętniej wybrał? Czy jest Pan typem zwiedzającego, który jest wszędzie, czy wręcz przeciwnie, dąży Pan do spokoju i relaksu?
Cenię sobie spokój i relaks, ale jednocześnie lubię zwiedzać zabytki i ciekawe miejsca. Uwielbiam wygrzewać się w promieniach słońca, ale nie wyobrażam sobie, aby nie poznać w międzyczasie historii, zabytków i kultury danego narodu. Najbardziej pasjonuje mnie jednak przyroda i natura. Zakochałem się w podwodnym świecie Morza Czerwonego, w jego niesamowitej różnorodności.
Wracając do głównego pytania, są dwa takie miejsca które chciałbym odwiedzić. Nowa Zelandia, ze względu na przyrodę i Zanzibar jako miejsce wypoczynku.

Co Pan sądzi o piractwie? Nie mam na myśli tych piratów na morzach, lecz tych internetowych.
Mam mieszane uczucia. Z jednej strony jestem programistą i od niedawna autorem, stąd wiem ile wkładu pracy i wiedzy wymaga stworzenie, tej niematerialnej wartości. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że piractwo w bycie takim jak Internet jest nieuniknione. Powiem może coś niepopularnego, ale jak ktoś ściągnie moją książkę z nielegalnego źródła i ją przeczyta, to mogę tylko mieć nadzieję że mu się spodoba, ale pretensji żadnych mieć nie będę. Starałem się ustalić cenę mojego ebooka, tak aby nie był drogi, co jest moim zdaniem jednym ze sposobów na piractwo. Osąd tych, których na niego stać, a jednak sięgają po wersję piracką, zostawiam ich sumieniu.

Jaki film poleciłby Pan swoim czytelnikom?
Jest tego sporo, bardzo lubię polskie filmy, szczególnie komedie Barei, czy filmy Smarzowskiego. Ubolewam że jest wiele doskonałych pozycji, które gdzieś umknęły szerokiemu gronu, na przykład mało znany a według mnie przedni, film Zero Pawła Borowskiego. Co do zagranicznych to stare klasyki Siedem, czy Leon Zawodowiec, najlepsza seria s-f Obcy, oraz komedie Zuckerów i Abrahamsa z genialnymi rolami Leslie Nielsena, a także Monty Python i jego produkcje.
Pisząc te tytuły, zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę to od dłuższego czasu mało co oglądam, wymieniam same starocie, kłania się permanentny brak czasu.


Mówi się, że swój pierwszy milion trzeba ukraść. Komu ukradłby Pan ten milion?
Rozczaruję Panią, nikomu. Nie potrafiłbym ukraść. Staram się żyć w zgodzie z własnym sumieniem, mam własne zasady, których staram się nie łamać i nieraz z tego powodu dużo traciłem. Suma summarum zawsze jednak na końcu okazywało się, że dobrze zrobiłem, mogłem spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć, masz jednak korzyść, coś nieuchwytnego, czyste sumienie. Zdaję sobie sprawę, że mogłem w pewnych momentach nagiąć swoje zasady, czy je wręcz złamać i zrobić coś co ułatwiłoby mi łatwiejsze funkcjonowanie, ale zawsze wolałem iść drogą trudniejszą, ale w zgodzie z własnym sumieniem. Oczywiście nie jestem święty i nie zawsze udawało mi się, z różnych zresztą powodów, wytrwać w swoich postanowieniach, ale staram się.
Wracając jednak do hipotetycznej sytuacji z pytania J, to jakbym miał już ukraść, to ukradłbym ten milion temu, kto by tego nie zauważył. Nie chodzi mi o konsekwencje zauważenia kradzieży, przez okradzionego, ale konsekwencje jakie mogły wyniknąć z utraty przez niego tego miliona. Jakby mi ktoś wyjął z portfela dziesięć złotych, to nie tylko nie zauważyłbym tego, ale nie wpłynęłoby to w żadnym razie na moje dalsze losy.

Dlaczego zdecydował się Pan na formę selfpublishingu? Skąd taki pomysł? Czy rynek wydawniczy maczał w tym palce?
Odpowiedź jest prosta, aczkolwiek wymaga pewnego wprowadzenia.
Po napisaniu Empatona, i kilkukrotnym przejrzeniu całego tekstu wraz z poprawkami, postanowiłem wysłać go do wydawnictw. Nie mając doświadczenia i po internetowych poszukiwaniach, napisałem maila, załączyłem krótkie streszczenie, pełny tekst i wysłałem do wydawnictw, które wydawało mi się zajmują się podobną tematyką. Znalazłem ich chyba siedem albo osiem. Jedną odpowiedź dostałem prawie od razu, za co jestem wdzięczny. Wydawnictwo nie zamierzało podejmować współpracy z nowymi autorami. Reszta się nie odzywała, więc po jakimś czasie, gnany niecierpliwością debiutanta i internetowymi opiniami o braku szans na wydanie w Polsce książki bez „znanego nazwiska”, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i na początek sam wydać tekst, choćby w formie ebooka. Znalazłem osobę, która wykona korektę i redakcję mojego tekstu, napisałem program do generowania ebook-ów, wykupiłem domeny i stworzyłem strony, uruchomiłem system płatności. Jak już to wszystko miałem gotowe i uruchomione, niedawno odezwało się drugie wydawnictwo, proponując wydanie na zasadach współfinansowania. Niestety, mimo tego, że miałem w zasadzie tekst opracowany, sugerowali powtórzenie wszystkich prac. Ja to nawet rozumiem taką postawę wydawnictwa, ale wiązało to się z tym, że ponownie poniósłbym niemałe dla mnie koszty, które już wcześniej poniosłem.
Teraz myślę, że może lepiej byłoby, gdybym wysłał tekst już po korekcie i redakcji, ale pewności nie mam. W każdym razie moim marzeniem jest wydanie tradycyjne, i jeżeli jakieś wydawnictwo uznałoby moją książkę za wartą wydania, to jestem jak najbardziej otwarty na współpracę. Chciałbym aby moja książka stała na półce w moim domu.
Potem, chciałem zainteresować swoim tekstem blogerów, zajmujących się tematyką książek. Tym razem większość do których napisałem, odpisała od razu, niestety nie było chętnych, aczkolwiek wszyscy życzyli powodzenia. Dopiero Pani ‘Lustro Rzeczywistości’, która nie zajmuje się taką tematyką, a której jestem niezmiernie wdzięczny, podała mi inne adresy, wśród nich jeden do Pani. Dzięki temu trafiłem do akcji ‘Polacy nie gęsi, swoich autorów mają’, o której wcześniej nie miałem pojęcia.

W Pana książce zainteresował mnie fakt, że gdzieś tam, nie wiadomo gdzie, jest lekarstwo np. na raka, ale zwykli śmiertelnicy nie mają do niego dostępu. Sądzi Pan, że jest tak naprawdę?
‘The Truth Is Out There’. ‘Prawda jest gdzieś tam’, tekst z czołówki starego serialu niech będzie odpowiedzią.
Tak naprawdę, to nie mam pojęcia, ale nie dałbym sobie obciąć nawet paznokcia, że tak nie jest. Ostatnio parę razy przekonałem się, że moje wyobrażenia, moje zdanie na jakiś temat, może nagle zmienić się o 180 stopni, mimo tego, że jeszcze dwa trzy lata temu, byłem pewien, że to niemożliwe. Dlaczego o tym wspominam? Dlatego aby podkreślić, że nie ma na tym świecie pewników, że w każdej chwili może nastąpić coś, co zmieni nasze pojmowanie rzeczywistości, lub spowoduje całkowitą zmianę poglądów na daną sprawę. Nie odrzucajmy niczego, tylko dlatego, że teraz wydaje nam się niemożliwe. Mam wrażenie, że jako ludzkość poruszamy się jak ślepcy we mgle, że nasza fizyczność ogranicza odbiór pełnego obrazu rzeczywistości, obrazowo: widzimy wszystkie odcienie szarości (np. fizyka, chemia), ale nie widzimy innych kolorów.
Wracając do pytania, dopuszczam do siebie myśl, że jest tak naprawdę, mimo, że rozsądek się buntuje i krzyczy nieeee.

Jeżeli miałby Pan możliwość wtargnięcia do czyjegoś umysłu i wtoczenie tam jakiejś myśli, czy skorzystałby Pan z takiej okazji?
Nie, to byłoby świństwo. Chociaż po chwili zastanowienia ‘Tak’, nie jednej osobie, ale nawet całej grupie, powiedzmy zawodowej. Mam na myśli polityków, ale nie napiszę co bym im wtłoczył, bo ten wywiad musiałby być dostępny tylko po 23-iej.

Jak jednym zdaniem zareklamowałby Pan swoją książkę?
Najtrudniejsze pytanie. Ciężko jest się odnosić do własnej twórczości, tym bardziej ocenionej dopiero przez kilka osób w większości dobrych znajomych.
Jedno zdanie: Zaufaj wyobraźni, odrzuć rozsądek, to może być prawda.

Deszcz głośno bębni w szyby, a Pan siedzi w swoim pokoju z książką w ręku, popijając ulubioną herbatę. Nagle, do Pana uszu dobiega głos prezentera telewizyjnego, który ogłasza, że świat skończy się za 24 godziny, gdyż w stronę ziemi zmierza ogromna asteroida. Jak spędzi Pan ostatni dzień swojego życia?
Sześć godzin z tych dwudziestu czterech, spędziłbym w samochodzie jadąc do żony i córki. Pozostałe osiemnaście, wspominając najlepsze momenty z minionych czasów, ze szklaneczką dobrej whisky, albo kuflem piwa w ręku. Nie bałbym się, ani nie martwił z prostego, ale jakże znaczącego dla mojej psychiki powodu: Zginęliby wszyscy, więc czym się martwić? Czego żałować, skoro niczego, ani nikogo nie będzie, przynajmniej w tej postaci, formie materialnej, jedynej jaką znamy. Może pojawiłaby się nuta niepokoju, związana z myślą, a co się stanie jak sam jeden przeżyję? Samotność jest straszna, wiem coś o tym.

Gdzie widzi Pan siebie za dwadzieścia lat?
Plaża na Zanzibarze, lub taras z widokiem na ciepły Bałtyk. Dyktuję, lub tylko myślę, a słowa materializują się w całe zdania, akapity, strony mojej najnowszej powieści. Tak, chciałbym nadal i tylko pisać, tworzyć alternatywne światy i rzeczywistości, dawać ludziom możliwość przeżycia fajnej przygody i pola do przemyśleń, a sobie niesamowitą satysfakcję.

Wiem, że Emapton ma być trylogią, co dla czytelników przygotował Pan w kolejnych tomach?
Drugi tom jest w trakcie tworzenia, a rozplanowany w całości w głowie. Będzie w nim więcej fantastyki, chociaż gro akcji nadal będzie na ziemi, np. na Zanzibarze J. Będą „starzy” bohaterowie, oraz paru nowych, nie tylko ludzi. Pojawi się moja ulubiona, obca, zdecydowanie najdziwniejsza istota, organizm jaką wymyśliłem, Ybarxa. Bohaterowie, będą zmuszeni do walki z zagrożeniami wynikającymi z pierwszej części oraz z nowymi, jeszcze gorszymi dla ludzkości, spowodowanymi przez Organo i pośrednio Ybarxę, a związanymi z oceanami, co zresztą sugeruje podtytuł drugiego tomu ‘Łzy Oceanu’. Pierwszoplanową postacią będzie nadal Tsehaj, ale równie ważną będzie Ono, jej dziecko, postać o potężnych możliwościach, chyba jednak tragiczna, ze względu na niezrozumienie. Pacyfik będzie rozgryzał i próbował zrozumieć strukturę i własności pola oiB, pomału zacznie się wyjaśniać czym ono dokładnie jest. Będzie trochę tzw. fajerwerków i filozofowania. Mam zamiar rozszerzyć wątek tzw. obserwatora, istoty, która w każdym ebooku nazywa się inaczej i nosi miano, nick, imię osoby, która danego ebooka zakupiła. Mam nadzieję, że ten „eksperyment” spodoba się czytelnikom. Przypominam, że każda osoba, która wejdzie na stronę www.empaton.pl i zdecyduje się na zakup I tomu, może wypełnić, ale nie musi, pole z własnym imieniem, nickiem internetowym, lub pseudonimem, spowoduje to, że w  zakupionym ebooku, pojawi się mała scenka z istotą o takiej nazwie. Parę fragmentów II tomu jest na wspomnianej stronie.
Jest gotowe około 80 stron. Na razie czytała je tylko jedna osoba, moja żona. Na pytanie i jak? Odpowiedziała: Fajne, tylko ten mały mnie wkur… Jakby nie patrzeć wzbudza emocje, to chyba dobrze.
Trzeci tom to na razie mgliste zarysy akcji, bez szczegółów, aczkolwiek wiem dokąd dążę. Nie wiem jak inni autorzy, ale ja jak siadam do pisania, to jakby ktoś otwierał na oścież drzwi mojej wyobraźni, sceny same układają się w mojej głowie, a pomysłów mam mnóstwo, nie tylko na trylogię Empaton.

Dziękuję Pani Adriano za nietuzinkowe pytania.