Narzeczona księcia - William Goldman



Tytuł oryginału: The Princess Bride
Liczba stron: 464
Data wydania: 31 styczeń


Awanturnicza powieść fantasy i romantyczna historia miłosna w jednym. Jeżeli jeszcze dodamy do tego błyskotliwy dowcip i kultową ekranizację z plejadą gwiazd, to mamy prawdziwy międzypokoleniowy bestseller.



Mogłoby się zdawać, że to będzie naprawdę książka idealna. Pozwoli nam wkroczyć w ciekawe rejony i dostarczy nam rozrywki jakiej pragniemy. Jednak już od samego początku była to dla mnie męka. Zapewne William Goldman chciał podejść całkowicie inaczej do historii, pokazać coś całkowicie innego, inny typ narracji, pobawić się formą. Jednak tak się pobawił, że czytelnik w większości przypadków odniesie wrażenie, że książka nie powinna ujrzeć światła dziennego. No może nie do końca, ponieważ coś w jej sercu naprawdę jest ciekawego.

Może o tym świadczyć, że na podstawie tej książki powstała ekranizacja i co widać po ocenach (nie niestety nie oglądałam jej) to naprawdę film wyszedł bardzo dobrze. Jednak film, do najnowszych już nie należy. Ale nie mówię nie.

Niestety już na samym początku dostajemy białej gorączki, gdy czytamy wstęp autora. Na początku zawsze tak jest, że czytamy słowa od deski do deski, kiedyś musi się historia rozwinąć, jednak jeżeli wstęp zajmuje ok 40 stron, to sami odpowiedzcie sobie na to pytanie, czy wasze zaciekawienie nadal będzie tak duże jak na samym początku. Wszystko naprawdę ma swój sens, jako całość i zamysł. Ja osobiście jednak niesamowicie się przy niej nudziłam. Dobra okładka to niestety nie wszystko. A czy wspomniałam może, że William Goldman jest również scenarzystą?
W tym momencie Edith zamknęła książkę. Spojrzała na mnie i oznajmiła:
-Życie nie jest sprawiedliwe, Billy. Choć mówimy tak naszym dzieciom, to jedna najgorszych rzeczy, jaką możemy zrobić. To kłamstwo, i w dodatku okrutne. Życie nie jest sprawiedliwe, nigdy nie było i nigdy nie będzie.
Przydługi wstęp, w którym autor chce nas przekonać, że to nie on jest autorem tej książki, to już jest śmieszne i raczej na to się nie nabierzecie, ale... no właśnie te ale odwołuje się do jego wtrąceń w całej książce. I to moi mili jest najbardziej denerwującą rzeczą w życiu czytelniczym. Może przyzwyczaiłam się do czegoś innego, ale to autor dobił tę historię. To nad czym mógłby się rozwodzić, jest ucięte w kilku zdaniach, a to co nawet mógłby pominąć, to ciągnie się jak flaki z olejem. Jaki był tego cel? Nie wiem.

Egzemplarz do recenzji zapewniło Wydawnictwo Jaguar