Smocza łza - Marta Mrozińska | Recenzja


Zakończenie trylogii, które boli... bo nie chcę się żegnać


Wiecie, jak to jest... Człowiek niby wie, że coś się kończy, ale i tak łudzi się do ostatniej strony, że może jednak nie teraz. Że może autorka nas oszczędzi, że jeszcze coś zostawi. Ale nie. Marta Mrozińska postawiła kropkę. I to jaką! Smocza łza to potężne, emocjonalne domknięcie trylogii, która rozgościła się w moim sercu od pierwszego tomu – Jeleniego Sztyletu, aż po Bursztynowy Miecz.

Zakończenie to nie tylko epilog historii. To emocjonalne katharsis, które pokazuje, jak bardzo przywiązałam się do tej opowieści. I do Bory – postaci, która od początku była silna, ale dopiero tutaj pokazała, ile potrafi unieść.

 

Bora – bohaterka, która niesie ból całego świata


Bora w tym tomie przeszła coś więcej niż kolejną próbę – stała się dla mnie symboliczną męczennicą fantastyki, bo od początku sama miała pod górkę i jej wybory były ciężkie, ale tutaj już wspięła się na sam szczyt (czy trochę tutaj nie przesadziłam?). To postać nasycona emocjami, doświadczająca bólu na wielu poziomach – fizycznym, psychicznym, egzystencjalnym. I to wszystko czułam razem z nią.

Marta Mrozińska nie odpuszcza – jest brutalnie, momentami aż ciężko, ale też hipnotyzująco. Wydarzenia wręcz wciągają cię za kołnierz i nie puszczają. A narracja? Ostra, plastyczna, wręcz filmowa. Czytałam i miałam przed oczami żywe obrazy. Może ktoś ma ochotę przenieść serię na ekrany? 

Strony, ach te strony

To najobszerniejszy tom trylogii i absolutnie słusznie. Nie da się opowiedzieć tak skomplikowanej historii w kilku zdaniach – choć przyznam, że momentami tempo mogłoby być szybsze i za bardzo nic by nie się nie stało, gdyby zabrakło jakichś elementów, ale czasem mam wrażenie, że w głowie autorów jest tyle pomysłów i nie potrafią dopuścić do siebie myśli, że kolejne tomy nie mogą mieć mniej stron niż poprzednie. Ale wiem też, że jestem typem czytelnika, który lubi emocjonalny sprint bez przystanków. A Smocza łza stawia też momentami przystanki na refleksję i to też jest dobre.

Mimo to – nie mogłam się oderwać.

 

Słowiańskość, która ewoluuje


Nie sposób nie wspomnieć o jednym – słowiański klimat, który był tak wyrazisty w Jelenim Sztylecie, tutaj nieco się rozmył. Ale czy to źle? Niekoniecznie, po prostu jest inaczej. Mam wrażenie, że Marta Mrozińska świadomie pokazała ewolucję nie tylko bohaterów, ale i świata. Bo tak jak oni, tak i my – dojrzewamy, zmieniamy się. I tak też zmieniła się ta opowieść. Marta Mrozińska miała świetny plan na historię i wykonała go w wybitny sposób.

Czy Smocza łza była moim ulubionym tomem? Nie. Najbliżej serca wciąż mam pierwszy. Ale doceniam to, co się tu wydarzyło – to, jak pięknie Autorka zbudowała całość. Jak z chaosu zrobiła harmonię. I jak mimo wszystko zostawiła we mnie niedosyt – taki, który sprawia, że kiedyś na pewno wrócę do tej serii, a ja nie rzucam słów na wiatr i rzadko do których serii wracam.

To jedna z tych trylogii, która tworzy więź z czytelnikiem. I wiem jedno – będę tęsknić.
Myślę, że czytelnik, który ma teraz możliwość przeczytania całej trylogii za jednym zamachem zdecydowanie odczuje większą satysfakcję, ale z drugiej strony mam swoje rozdarcie, bo wolałabym żeby seria byłaby wydawana wolniej. Wiecie o co mi chodzi? Mam w sobie taki dysonans, ponieważ pomimo mojej całej miłości do serii, za szybko ją poznałam i szybko przyszło mi się z nią pożegnać.


Polecam każdemu, kto szuka fantastyki z głębią, silnymi emocjami i postaciami z krwi i kości.


Opinia reklamowa powstała przy współpracy z Wydawnictwem Zysk i S-ka