Zawsze będą problemy (Artemis - Andy Weir)


Mogłoby się zdawać, że Artemis to idealna książka dla mnie. W końcu Marsjanin, czyli poprzednia książka autora była niczego sobie, uwielbiam science fiction, więc chyba musi wyjść z tego coś dobrego? No chyba jednak nie.

Dwudziestokilkuletnia Jazz marzy o życiu pełnym przygód i dostatków, ale musi pogodzić się z rzeczywistością małego prowincjonalnego miasteczka. Nawet bardzo prowincjonalnego, bo na Księżycu. Dobrze żyje się tam właściwie tylko turystom i ekscentrycznym miliarderom, a tak się składa, że Jazz nie należy do żadnej z tych kategorii. Ma nudną, nisko płatną pracę i sporo długów do spłacenia, nic więc dziwnego, że dorabia drobnym przemytem. Nic dziwnego, że kiedy pojawia się okazja zarobienia naprawdę wielkich pieniędzy, nie waha się ani chwili. Tym, że misterny plan oznacza konieczność wejścia na ścieżkę przestępstwa, nie przejmuje się ani przez chwilę. Prawdziwe problemy pojawiają się wtedy, kiedy okazuje się, że plan ma drugie i trzecie dno oraz że Jazz dała się wplątać w gigantyczną aferę o potencjalnie katastrofalnych konsekwencjach.*

Nie powiem, że książka naprawdę była zła, bo nie wiem czy o jakiejkolwiek książce można tak powiedzieć, a raczej napisać, jednak to nie było za miłe spotkanie. Tym razem Andy Weir sięgnął po nastolatków, więc musicie się przygotować, na właśnie taki język powieści, dodatkowo nie zapominajmy o kosmicznych zwrotach - tu autor nieźle sobie poradził. Jednak chyba taka nastoletnia wersja kosmosu, trochę odbiega od mojego jakiegokolwiek wyobrażenia i chyba dlatego tak naprawdę pojawił się u mnie problem.

Akcja jest, no jakaś zadziorna bohaterka również, ale nie zmienia to faktu, że książka jest taka jak każda inna. Gdzieś przebłyskuje w treści Andy Weir, którego znamy już wszyscy z Marsjanina, ale nie, to nie to co chciałam dostać. Nie wiem do końca, czy ta pozycja była pisana na siłę, a może jakiś doradca, chciał autorowi "doradzić", że najlepszym sposobem na przyciągnięcie czytelników, będzie skubnięcie paru istotnych cech z jego pierwszej książki. W końcu skoro tam się to udało, to tutaj też. Ale nie.

Przesyt technologicznej otoczki zapewne dla wielu czytelników może być nużąca, nie powiem, nawet mi to już wszystko odbijało się czkawką. Na początku sprawiało to wrażenie, dobrej wartości dodanej, ale później, było zapychaczem, które najchętniej w ogóle bym wycięła, więc niejednokrotnie przewracałam oczy ze zdumienia - o nie, znowu? I znów wracamy do początku, gdzie wszystko było na prawie dobrej drodze by czytelnika, czyli mnie, zainteresować, by później, po prostu być czymś wręcz śmiesznym i irracjonalnym. Wiadomo, książka science fiction musi być trochę z "kosmosu" ale chyba bez przesady.

Piąta nad ranem jest dla mnie w dużym stopniu pojęciem abstrakcyjnym. Wiem, że istnieje, ale rzadko miewam z nią osobiście do czynienia.

Może lepiej poprzestać na samym Marsjaninie, a później poczekać na coś lepszego niż zaproponowany Artemis, który jest dość mocnym nieporozumieniem.





Tytuł oryginału: Artemis
Data wydania: 22.11.2017
Liczba stron: 340
Gatunek: Science fiction
Wydawnictwo: Akurat - dziękuję!
* opis pochodzi ze strony Wydawnictwa