A ja się jednak poddałam (Nie poddawaj się - Rainbow Rowell)


Piękna okładka, która od razu rzuca się w oczy i ten opis - nic tylko sięgnąć po książkę i się w niej zanurzyć. Muszę się jednak przyznać, że to moje pierwsze spotkanie z twórczością Rainbow Rowell i tak wiele osób ją zachwalało, oceny na różnych serwisach związanych z książkami aż mnie oszałamiały. Wiedziałam, że będzie to coś dobrego, w końcu tyle osób nie może się mylić. Jak widać ponownie wpadłam w pewnego rodzaju pułapkę, a mi pozostaje zastanawiać się: co ludzie widzą w tej książce?

Simon Snow rozpoczyna właśnie ostatni rok nauki w Szkole Czarodziejów w Watford. Nie żeby przez ostatnie kilka lat jakoś bardzo się podszkolił – wciąż słabo radzi sobie z różdżką, w dodatku nieustannie coś podpala albo sam wybucha. Na domiar złego porzuca go dziewczyna, a jego mentor nie daje znaku życia. Simon zupełnie nie wie, dlaczego akurat on uznawany jest za najpotężniejszego czarodzieja, skoro każde z jego życiowych przedsięwzięć to porażka.
Ale gdy w Świecie Magów zaczyna wrzeć, Simon musi sprostać wyzwaniu i zapanować nad sytuacją. Nie pomaga przeczucie, że Baz, jego współlokator, a zarazem największy wróg, prawdopodobnie knuje coś za jego plecami.*



Może moje rozczarowanie nie byłoby tak wielkie, gdybym wcześniej, chociaż odrobinę, posmakowała twórczości Rainbow Rowell. Oczywiście mogę tylko gdybać, ale nie doczytałam informacji, że Simon Snow pojawił się w poprzedniej książce autorki, chociaż w tej kwestii raczej powinni się wypowiedzieć ci, którzy Fangirl czytali. Jednak tak naprawdę sam problem nie pojawia się w kwestii nierozumienia pomysłu, czy ogólnego zamysłu na tę książkę. Spójrzcie tylko na opis, czy nie jest tak, że osoba taka jak ja, która uwielbia świat Harry'ego Pottera, nie skusiłaby się na taką zapowiedź? Przecież dobrze wiemy, że magia, szkoły czarodziei, są mi po prostu bliskie i zawsze będzie pragnąć kolejnych, dobrych książek. Tylko ta książka była po prostu zła.

Ciężko było mi przez nią przebrnąć. Ciągle dawałam jej szansę, że już zaraz się rozkręci akcja, przecież muszę się tylko w nią wczytać. Sam tytuł wołał do mnie: nie poddawaj się. Więc starałam się, ale to nie wychodziło. Była to męka, istny bieg po szyszkach. Nie wiem co w moim przypadku zadziałało najbardziej na nie; jednak zażenowanie przebija się tutaj najmocniej. Może nie mam w sobie takiego dużego dystansu do czytanych przeze mnie książek, bo nie mogę powiedzieć, że z takich historii wyrosłam, bo to zdecydowanie jest książka inna niż wszystkie. Jest to po prostu parodia, i proszę, by osoby, które lubią twórczość Rowell mnie nie zlinczowały, ale naprawdę postrzegam to jako parodię, tylko chyba niezbyt udaną i momentami aż głupią.

Nie będę się wdawać w szczegóły, które ogólny zamysł Incepcji rozłożyłyby na łopatki. Typowy geek byłby wam w stanie to wytłumaczyć, ale nie ja. Może to nie był odpowiedni czas bym ją przeczytała? Tego też nie wiem. Po prostu czułam się tą lekturą znudzona, zażenowana i każka kolejna strona dłużyła mi się niemiłosiernie. Wszystko wydawało mi się wyjęte z kontekstu i może odrobinę później zaczęło się to jakoś układać, ale ostatecznie jest to słaba książka. Wszyscy mówią, że jest to raczej fan fiction i coś w tym na pewno jest, ale przecież takie historie, można napisać inaczej, ciekawiej, a przede wszystkim bez denerwujących bohaterów. Same nazewnictwo, które jest używane w tej książce przyprawiał mnie o ból głowy. Zapewne większości z was z ta książka może się spodobać, ale ja nikomu jej nie polecę - nie miałabym czystego sumienia.

Chyba dorosłam, zdecydowanie. W lekturach szukam czegoś innego, gdzieś nasze drogi się nie połączyły. A szkoda, przynajmniej wiem, że raczej po inne książki Rainbow Rowell nie sięgnę, a to już coś.


Tytuł oryginału: Carry on
Data wydania: 12.10.2016
Liczba stron: 512
Gatunek: Literatura dla młodzieży
Wydawnictwo: HarperCollins Polska - dziękuję!
* opis pochodzi ze strony Wydawnictwa