Ziarno miłości (Calder. Narodziny odwagi - Mia Sheridan) [Przedpremierowo]


Tytuł oryginału: Becoming Calder
Data wydania: 15.06.2016
Liczba stron: 376
Seria: A sign of Love
Tom:
 I
Calder. Narodziny odwagi | Eden. Nowy początek
Gatunek: Romans
Wydawnictwo: Helion
Calder. Narodziny odwagi to już trzecia przeczytana przeze mnie książka Mii Sheridan i muszę przyznać, że ta jest najlepsza ze wszystkich. Ledwie się obejrzałam, a już ją kończyłam i przede wszystkim ogarnął mnie smutek, że muszę czekać z niecierpliwością na kolejny tom.

Kiedy dziesięcioletni Calder po raz pierwszy zobaczył ośmioletnią Eden, nie przeczuwał, że ich losy na zawsze splecie niewidzialna nić. Ale z pewnością wiedział, że jego uczucia nie zyskają aprobaty społeczności, w której przyszło mu żyć. Jako syn członków apokaliptycznej sekty o surowych zasadach moralnych nie powinien nawet marzyć o dziewczynce, która... miała zostać żoną przywódcy tej sekty.*

Przyznacie, że powyższy opis jest dość niecodzienny. No dobra, nie twierdzę, że takich pozycji nie ma na naszym rynku, czy nawet na tym światowym, ale ten pomysł wydał mi się niesamowicie nowatorski i zdecydowanie przyciągnął mnie do siebie. O okładce może i nie mogę powiedzieć, że jakoś ogromnie mnie urzekła, ale zdecydowanie na plus mogę dodać to, że dawno już nie spotkałabym się z modelem na okładce, który tak bardzo przypominałby głównego bohatera. Naprawdę to ogromny plus, ponieważ dzięki temu, mogłam już podczas czytania wyobrażać sobie jak Calder wygląda.

Nie wiedziałam do końca, jak wyjdzie ta historia Autorce. Bałam się, że może przedobrzyć z całą otoczką sekty, ale w tym przypadku ujęła mnie za serce. W szczególności, że pomimo tego, że nie myślimy o takich sprawach, to tak, na świecie nadal istnieją takie wyznania, a mnie zawsze intrygowało to, jak jest możliwe, by taka religia była w stanie funkcjonować. Mia Sheridan poradziła sobie w tej kwestii znakomicie, ponieważ poznajemy struktury tej hierarchii od podstaw i nie jest to dzięki temu, tylko zmyślna historyjka miłosna.
Z tym że przeznaczenie o nic mnie nie pytało. Bo jeśliby spytało, odparłabym, iż jestem zupełnie pewna, że moim przeznaczeniem jest Calder Raynes – a w każdym razie błagałabym je, aby tak było.
Oczywiście, najważniejszą rzeczą, jest rodzące się uczucie między Calderem a Eden, i tu wszystko wydawało mi się na miejscu. Historia jest odpowiednio stonowana. Raz ogarnia nas wielkie zaciekawienie dotyczące całej religii, a gdzieś między tymi murami, powstaje uczucie, o jakim jeszcze nie śniliście, a może i nawet nie czytaliście. Bohaterowie zaskakiwali mnie na każdym kroku i sądzę, że lepiej bym sobie tego wszystkiego nie wymyśliła.

Jedyną kwestią, która niezbyt mi się podobała, to pierwsze dwa rozdziały. Wybaczcie, ale niezależnie od tego, jak wielka fikcja literacka została tu przedstawiona, to nikt mi nie wmówi, że dziesięciolatkowie są w stanie zakochać się od pierwszego wejrzenia miłością jedyną na całe życie, a w dodatku się tak nie wysławiają. To jedyny mankament tej historii, ale pamiętajcie, że to tylko dwa pierwsze rozdziały, później wszystko jest na odpowiednim miejscu. A miłość rozkwita, by potem zostać zdeptaną i stłamszoną, a później znów czas na uniesienia.
I niech bogowie mi wybaczą, ale ziarno miłości, które we mnie zakiełkowało; ziarno, którego przyrzekałem nie pielęgnować, i tak rosło z każdą chwilą.
Nie powiem, że to tylko książka dla kobiet. Nie stwierdzę też jaki przedział wiekowy byłby dla tej książki odpowiedni (zapewne przydałaby się pełnoletność ze względu na sceny erotyczne, ale kto by się tam tym przejmował). Ta historia zostanie mi na dłużej w pamięci i czekam z niecierpliwością na kolejny tom, ponieważ jak Autorka mogła tak zakończyć ten tom!? Uważajcie, możecie rozpaść się na kawałki.

Za tę lekturę dziękuję: Wydawnictwu Helion
*opis pochodzi ze strony Wydawnictwa