Cline Ernest
Gra w rzeczywistości (Armada - Ernest Cline)
Tytuł oryginału: Armada
Data wydania: 13.01.2016
Liczba stron: 448
Gatunek: Science Fiction
|
Mam czasem wrażenie, że dzisiejsze czasy są niezwykle
przewidywalne. Najgorsze jest jednak to, że nie potrafię się w nie odpowiednio
wpasować. Wszyscy grają w gry komputerowe, ja nie. Wszyscy uwielbiają Gwiezdne Wojny,
ja nie. Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność, ale ten wstęp ma bardzo duży
wpływ na resztę tej recenzji, ponieważ filmy i gry komputerowe mają bardzo duże
znaczenie w Armadzie i sądzę, że
jeżeli ktoś nie lubi takich tematów, to nie ma czego szukać w tej pozycji.
Nowa pozycja Ernersta Cline’a opowiada o Zacu Lightmanie,
który marzy o tym, by coś znaczącego wydarzyło się w jego życiu. Jakież to było wielkie niespotykane szczęście, gdy okazuje się, że świat znany z gier, a
raczej jednej gry: Armada dzieję się
na jego własnych oczach. Wszystko zależy od niego i innych graczy, by nasza
planeta ocalała. Czy im się to uda?
Wcześniej napisałam, że jeżeli ktoś nie ma bzika na punkcie
gier komputerowych, to zbytnio się nie odnajdzie w tej historii i nie jest to
zbyt wygórowana myśl. Nie oszukujmy się też za bardzo, ponieważ tematy
dotyczące science fiction, również nie są dla wszystkich, a nawet sądzę, że są
dla dość wąskiej grupy odbiorców. Czemu tak jest? Wszystko za sprawą tego, że
oglądając film z tej kategorii, wszystko mamy na tacy, a w przypadku książki,
mózg musi wejść na wyższe obroty by wyobrazić sobie międzygalaktyczna potyczkę.
Do końca nie mogę powiedzieć, że Armada była zła. Gdybym tak uznała, to oznaczałoby że nie słucham
własnego sumienia. Ja osobiście lubię zagłębiać się w takich historiach, gdzie tkwi w nich coś niezrozumiałego, co my sami staramy się odpowiednio
uporządkować. Jednak ta pozycja w jakiś sposób mnie pokonała. Sam opis książki,
nie wróży czegoś indywidualnego, czy niepowtarzalnego – w końcu mamy do
czynienia z typowym wybrańcem. Ale na to mogę przymrużyć oko, ponieważ nie jest
to wyznacznik złej lektury.
Największym zarzutem jest akcja. Tyle lub aż tyle. Na
początek musimy przebrnąć ok. 100 stron, by właściwa akcja się rozpoczęła, a
następnie wszystkie wydarzenia dzieją się tak nagle, ale zarazem są w tak
szczegółowy sposób opisane, że zajmuje to kolejne ¾ objętości książki. Nie ma w
tej historii niestety nic zaskakującego, i to kolejna sprawa, która rozrywa
moje serce, ponieważ ta pozycja mogła być dobra, a jest po prostu przeciętna.
Przeciętna w takim złym znaczeniu, bo wiem, że jest wiele lepszych powieści niż
ta zaprezentowana przez Ernersta Cline’a.
Bohaterowie
też mnie niczym nie urzekli, nie potrafiłam się zżyć z żadnych z nich. Mam
wrażenie, że za tydzień, może dwa, niewiele będę pamiętać z tej historii. Ot
tak, kolejna przeczytana książka, która po chwili wyparowuje z naszego umysłu. Pomimo
zawiłości, które mogą się napatoczyć laikom w tym gatunku, to nie mogę
napisać: nie czytajcie, nie warto. Zawsze mogę się mylić, bo może zaważyło na
mojej ocenie to, że jednak gry komputerowe nie są moim konikiem? Kto wie,
sięgnijcie po nią i sami się przekonajcie. Ja pomimo tego rozczarowania, mam
chęć by przeczytać poprzednią książkę Autora czyli Player one.
Za tę lekturę dziękuję: Wydawnictwu Feeria