Diaboliczne sfery (Przebudzenie - Łukasz Ignatow)


Każdy z nas w życiu spotkał się z takim momentem, który w jakiś sposób odmienił życie. Może to być coś niezbyt znaczącego dla innych, ale ważne dla nas. Właśnie sam tytuł książki Łukasza Ignatowa powoli nas nakierowuje na odpowiednie tory, że w życiu bohatera się coś odmieni. I muszę przyznać, że ta odmiana może być znacząca.

Ta pozycja zaintrygowała mnie po pierwsze swoją objętością, a po drugie dość pospolitym pomysłem. Pomyślicie zapewne jak coś pospolitego może zainteresować? A no właśnie może. Wszystko dlatego, że jeżeli mam do czynienia z debiutującym autorem, to jestem przeogromnie ciekawa jego prozy, bo może właśnie jest to taka perełka - coś znanego, ale w kompletnie innym wydaniu. Czasem mam wrażenie, że to właśnie debiutujący pisarze mają najwspanialsze pomysły, ponieważ wiedzą, że jeżeli chcą coś osiągnąć to muszą się ogromnie sprężyć i zaciekawić dość krytycznego czytelnika.

Pospolity pomysł w tym przypadku wiąże się z wizytami w zaświatach, przechadzkami z demonami i ogólnie poznawaniem dość specyficznego bohatera – Sawyera. I chyba właśnie mój największy zarzut dotyczy samego bohatera. Gust to rzecz całkowicie niezrozumiała i nie można się nim tak naprawdę tłumaczyć, ale Sawyer po prostu mnie ogromnie irytował. Autor starał się zachować dość współcześnie nacechowane dialogi, niejednokrotnie z humorem, ale w tym przypadku ani mnie nie dziwiły, ani nie zachwycały. Wydawały się nawet czasem niezbyt na miejscu. Bo Sawyer to bohater, który twardo stąpa po ziemi i ego aż mu się wylewa uszami. Jedni lubią takich bohaterów, jedni nie i tyle w tym temacie.

Muszę również przyznać, że książka jest sprawnie skonstruowana. Do stylu nie mogę się przyczepić, ponieważ wszystko jest na swoim miejscu. A skoro mam tym razem oceniać debiutanta, to muszę pochylić czoło przed wszystkimi zarzutami jakie pojawiają się w przypadku początkujących autorów. Tutaj raczej do niczego się nie przyczepicie, a nawet mam wrażenie, że brak błędów zachęci wiele z was do tej lektury.

Co do samego, jak to uznałam we wstępie, pospolitego pomysłu, to odrobinę się zawiodłam, ale nie całkowicie. Mogłabym się chyba pokusić o stwierdzenie, że fanom serialu Supernatural, książka Łukasza Ignatowa przypadnie do gustu. Nie sądzę, by była to jakaś ogromna inspiracja, ale jakoś nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jest poniekąd nim inspirowana. Może tylko w zamyśle, ale zawsze.

Napisałam również na początku o tym, że zaintrygowała mnie objętość. Wszystko tyczy się właśnie debiutu. Jeżeli sięgam po taką książkę, która ma ponad 400 stron, a w dodatku wiem, że jest to pierwsza część zapowiadanej trylogii, to aż mnie świerzbi by dowiedzieć się, czy autor jest tak wielkim grafomanem, a może i jakimś wybitnym początkującym pisarzem? W tym przypadku z grafomaństwem Przebudzenie nie ma za wiele wspólnego, ale zarazem z geniuszem też nie. Czasami czułam znużenie podczas czytania tej historii, ale bardziej na jej początku, ponieważ nie umiałam się zbytnio w niej rozeznać. Chwilami w głowie zaczęły mi się kłębić pytania: w jakim kraju, bądź mieście dzieje się akcja? Oczywiście, nigdy nie jest to zagadnienie, które musi być ujęte w powieści, ale tutaj ten brak jakoś bardzo zauważyłam. I oczywiście samo imię głównego bohatera jak i pozostałych postaci ukazuje, że na pewno nie jest to Polska.

Osobiście pomimo moich zarzutów wam ją polecam, bo jest to dość ciekawa historia o demonach i nie tylko. Nie musicie zwracać uwagi na to, że jest to debiut, ponieważ patrząc na to, w jaki sposób została historia opisana, to jednak jest to bardzo dobry debiut.

Za tę demoniczną lekturę dziękuję: Warszawskiej firmie wydawniczej