Co za nuda (Papierowe miasta - John Green)


Wszyscy mówili: sięgnij po Papierowe miasta, to najlepsza książka Greena. Co tam inne jego powieści, ta jest genialna, nieschematyczna i jakże cudowna zarazem. Wręcz pochłoniesz ją w jeden wieczór, bo nie będziesz mogła się od niej oderwać. A ja, jak to ta głupia owieczka podążałam tymi zapewnieniami i jakże było moje wielkie zdziwienie, gdy książka najprościej w świecie jest średnia.

Jeżeli zdarzają mi się właśnie takie przypadki, że moje oczekiwania kompletnie mijają się z rzeczywistością, to nie pozostaje mi nic innego jak zbierać swoją szczękę z podłogi. Bo w takich sytuacjach zawsze w mojej głowie zapala się lampka: czy to ja jestem jakaś dziwna, czy po prostu reszta czytelników, dążąc za nazwiskiem Autora, nie dostrzega, że pozycja jest nieciekawa?

Znany jest tutaj już schemat, przebojowej dziewczyny, skrytego w siebie chłopaka i jakiejś tajemnicy, która oplata się wokół nich. Gdzieś już o tym czytałam, nawet słyszałam, ale w życiu realnym raczej nie spotkałam. Ale przyznajmy szczerze, książki Greena są wyrwane trochę z kontekstu, są głęboko osadzone w naszych największych rozterkach i przewidywaniach co do trudnego, a czasem i cudownego życia. Autor ukazuje perypetie i bohaterów, w dość niespotykanych sytuacjach, w większości jest to młodzież przebojowa, a przede wszystkim nietuzinkowa. Dołóżmy do tego wspomnianą już tajemnicę i mamy bestseller gotowy.

Papierowe miasta sprawiły, że przejadłam się Greenem. Zawiodłam się, to stwierdzenie trochę za mało związane z rzeczywistością, bo nadal mam chęć na zagłębienie się do kolejnych pozycji, jednak chyba nie uważam go za kogoś wybitnego. Nie zrozumiałam również do jakich przemyśleń miała ukierunkować czytelnika ta historia. Niby czasem bywały ciekawe wątki, które pozwoliły nam bawić się z głównym bohaterem w Sherlocka, ale jest ona jednocześnie przesycona nudą.

Ciągle wręcz myślałam: Długo jeszcze? Ile stron mi zostało? Uratuj mnie ktoś. Nikt niestety mnie nie porwał i byłam skazana na tę nużącą podróż do Papierowych miast. Ani to książka dobra na lato, czy nawet na zimę. Postanowiłam po prostu poznać całą twórczość Greena i zasmakować jego stylu, który muszę przyznać czasem jest genialny. Lecz do tej pory, ta pozycja wydaje się najsłabsza, i mam ogromną nadzieję, że gdy sięgnę po Szukając Alaski, odnajdę ten czynnik wow, który powie mi, że Autor ma w sobie jakąś magię, która pozwala się oderwać od rzeczywistości. Może jednak się trochę wypalił? W końcu Papierowe miasta są ostatnią pozycją, którą wydał…