Dashner James
Seria Więzień labiryntu – James Dashner
Postanowiłam tę recenzję ulepić z wszystkich trzech części.
Wszystko za sprawą tego, że Próby ognia,
jak i Lek na śmierć pochłonęłam w
ciągu dwóch dni i sądzę, że nie ma co się rozwodzić nad pojedynczymi częściami.
Ale nie martwcie się, nie uraczycie w
niej żadnych spojlerów. Nic co się nie znalazło w opisach danych tomów, nie
przekroczy tej recenzji.
Myślę, że o tej serii było jeszcze głośno zanim pojawiła się
ekranizacja pierwszej części. A jak to ze mną bywa, za sprawą mojego chłopaka
obejrzałam ekranizację Więźnia labiryntu
zanim przeczytałam książkę. I może to dobrze, a może i źle, ponieważ film
bardzo mi się podobał, a lektura pierwszego tomu nie była katorgą. Całą serię
mogę śmiało określić mianem przyjemnej, ale dość nierównej.
Wszystko z tego względu, że Próby ognia, były dla mnie najlepsze. Nie wiem tak naprawdę
dlaczego, ale coś w niej mnie urzekło na tyle, że nie potrafiłam się od niej
oderwać. Dlatego też następnego dnia sięgnęłam po ostatni już tom Lek na śmierć i tutaj odczułam pewne
znużenie, ale jednocześnie byłam ciekawa jak sprawa się rozwiąże.
Postawiłam sobie dość mordercze tempo czytania tej trylogii,
ponieważ chciałam zdążyć przed ekranizacją drugiego tomu, którego tak naprawdę
jeszcze nie obejrzałam. Ale doszły mnie słuchy, że ekranizacja nie jest zbytnio
powiązana z pierwowzorem, a raczej spaja ona tom drugi i trzeci w dość luźnym
skojarzeniu. Nie wiem, nie wnikam, ale ostatecznie ekranizację kiedyś obejrzę.
James Dashner ma pewien dar, ponieważ idąc za falą Igrzysk śmierci (w końcu Igrzyska śmierci zostały wydane w 2008
roku, a Więzień Labiryntu w 2009)
odszukał czytelników, którzy chętnie poznaliby te historię. Nie oszukujmy się,
coś w tym jest, że niezależnie, czy nazywamy to Próbami, czy Igrzyskami, to i
tak lubimy czytać historie związane z pewnymi zadaniami, których muszą się
podjąć bohaterzy by przeżyć. Nic więc dziwnego w tym, że tak wiele osób
pokochało Więźnia Labiryntu.
Bardzo podobało mi się rozumowanie dotyczące przyszłego
świata. Wydawało mi się to logiczne i nieskomplikowane. W końcu, w moim
mniemaniu, sami stworzymy sobie zagładę, a później będziemy poszukiwać
jakiegokolwiek ratunku. James Dashner potrafi w odpowiedni sposób dawkować nam
informacje i tak naprawdę, do samego końca trzeciego tomu, otrzymujemy
odpowiedzi na pytania, które kłębiły się w naszych głowach od pierwszego tomu.
Zastosowanie przez niego slangu streferów, również zaliczam
do udanych. Po przeczytanej trylogii nie sposób do swojego własnego języka nie
dodać stwierdzeń jak: twarzostan, czy klump. To niejako urozmaica tę historię i
dodatkowo nadaje mu charakter młodzieżowy. Pomimo też stanu rzeczy i świata,
nie brakuje w tej historii humoru. Wszystko za sprawą bohaterów, którzy nawet w
najgorszej sytuacji życiowej potrafią z siebie zażartować i podejść do czegoś z
dystansem.
To naprawdę przejmująca trylogia, która sprawia wrażenie
ponadczasowej, a w dodatku w jakiś sposób przestrzega nas przed wizją świata.
Tak, sądzę że świat, jak i społeczeństwo, byłoby zdolne do takich rozwiązań, że
tak naprawdę życie jednostki nie jest nic warte, w obliczu uratowania danej
populacji.