Pora na rozstanie (Chłopcy. Największa z przygód - Jakub Ćwiek) [Przedpremierowo]


Każdy z czytelników, a więc każdy z was, spotkał się z największym problemem natury zarówno technicznej, jak i psychicznej, a dotyczy ona ostatniego tomu danej serii. Problem ten wynika z tego, że z jednej strony tak bardzo chcemy się dowiedzieć, co ciekawego przygotował nam Autor na finiszu, ale z drugiej nie jesteśmy pewni czy chcemy by pewien rozdział w naszym życiu się skończył. Przed takim dylematem stanęłam i ja, gdy w moje ręce trafił czwarty tom Chłopców.

Jeżeli czytacie tę recenzję, to zapewne wiecie co działo się w poprzednich tomach oraz wiecie, jak Jakub Ćwiek rozerwał nasze serca na kawałki w tomie trzecim. Chłopcy pozbawieni pamięci muszą rozpocząć, a jednocześnie zakończyć jedną ze swoich największych przygód. Gdzie tak naprawdę zawędrują i co ciekawego, a zarazem okrutnego zgotowali im Cień i Piotruś?

To nie jest jedna z tych serii, która jest przeznaczona dla grzecznych dziewczynek, ułożonych chłopców, a zdecydowanie nie jest dla tych osób, które nie potrafią marzyć. Za sprawą Chłopców Jakuba Ćwieka jesteśmy w stanie przenieść się w alternatywny świat, który nie pozostawia złudzeń, ale jednocześnie potrafi tak zaciekawić, że nie jesteśmy w stanie o nim zapomnieć. Ciągle chcemy się dowiedzieć co stanie się na następnej stronie, a wszystko jest tak nieprzewidywalne, że nie ma szans, byśmy bez żadnych przeciwwskazań zaczęli ochoczo machać na pożegnanie tej serii. Bo kończenie jakiejś serii nie jest zbyt przyjemne.

Jak wspomniałam, Chłopcy to inna rzeczywistość, która niechybnie przez treść nas do niej wciąga. Niebezpieczni, wręcz źli chłopcy, którzy takimi z nazwy chłopcami zbytnio nie są, jednak ich wypowiedzi zarazem szczeniackie, ale i przepełnione przekleństwami, są dopełnieniem, a zarazem główną wartością tej pozycji. Przekleństwa i sceny erotyczne są tu na porządku dziennym i pomimo tego, że sam zamysł wydaje się sielankowy, to jednak treść nie ma zbyt wiele wspólnego z beztroskim życiem.

Cały czas, od pierwszego tomu, jestem oczarowana wyobraźnią Jakuba Ćwieka, że potrafił zainspirować się historią Piotrusia Pana i stworzyć coś nietuzinkowego. W Chłopcach, niezależnie od tego o którym tomie mowa, pojawia się tak wiele wytworów wyobraźni, że czasem sami musimy sobie dopowiedzieć resztę historii. Mam tu na myśli przede wszystkim Skrót, który mnie oczarował od samego początku, chociaż do przyjemnych miejsc nie można go zaliczyć. Oraz nie zapominajmy o Panu Properze, nietuzinkowym kocie, który ukazuje naturę tego stworzenia i chodzi swoimi drogami, ale również jest wredny, aż do szpiku każdej kosteczki. Uważajcie, odegra on tu bardzo ważną rolę, w końcu okładka zobowiązuje.
Uwielbiam przygody. Swoje nade wszystko, ale także cudze, bo one mówią ci czasem, co chcesz, a czego na pewno nie chcesz przeżyć. Dlatego też lubię słuchać o przygodach, także tych, w których sam brałem udział. Przeżywać je na nowo, poznawać różne wersje. Bo czy kanapka smakuje inaczej, gdy zaczniesz ją z drugiej strony?
Tę serię można polubić lub wręcz znienawidzić. Jedni uważają, że jest wulgarna. I wcale nie uważam, że taka nie jest, bo tak można by ją opisać, ale jednocześnie uważam, że to jej wartość dodana, bez której ta seria nie byłaby tak wspaniała. Jednak muszę przełknąć pewne rozgoryczenie. Dla mnie tytułowa największa przygoda, nie była największą przygodą Chłopców i to mnie chyba boli najbardziej. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy to ze względu na poprzednie tomy tak pokochałam tę serię, że tak przyjemnie czytało mi się ostatni tom, czy jednak powinnam poczuć większe rozgoryczenie, że czwarty tom wydał mi się taki… dorosły?

Nie może również zabraknąć w tej recenzji zachwytów nad wydaniem tej serii. Każdy z was zapewne zachwycał się rysunkami zawartymi w każdej części. Niejeden z nich ujrzałabym w formie plakatu i co najdziwniejsze, przez całą serię przewijało się kilku ilustratorów. Oczywiście okładka zawsze należała do Iwa Strzeleckiego, jednak rysunki znajdujące się w środku należały zarówno do ilustratora okładki (w przypadku tomu drugiego i trzeciego), Roberta Adlera (tom pierwszy) i finał ilustrował Rafał Szłapa. Czemu o tym piszę? Dlatego, że pomimo iż trzech ilustratorów się przewijało przez tę serię, to jednak jest zachowana prosta kreska, bez udziwnień, ale działająca również na wyobraźnię. Idealny dodatek, który dodaje charakteru, już i tak charakterystycznej historii.

Może każdy z nas musi kiedyś dorosnąć, nawet Chłopcy. Ale ja nie chcę dorastać, chcę poznać resztę ich przygód, nie chcę się z nimi rozstawać. Ale jednak jest to koniec. Jeżeli więc macie przed sobą tę wędrówkę, to po prostu zapnijcie pasy, a może i lepiej nie, nabierzcie powietrza w płuca i krzyczcie: BANGARANG!

Za dawkę niecodziennego dziękuję: wydawnictwu Sine Qua Non