Kawczyńska Izabela
Trupy, wszędzie trupy (Balsamiarka – Izabela Kawczyńska)
Każdy z nas jest po części szaleńcem i chociaż się do tego
nie przyznajemy, to jednak tak jest naprawdę. Błąkamy się gdzieś po tym świecie
i czujemy, że każdy zakątek jest dla nas za mały, a te najgorsze rzeczy
przydarzają się tylko nam. Narzekamy, nie dostrzegamy innych, siedzimy w
ciasnych klitkach niby własnych biur, gdzie wypruwamy sobie flaki za parę
złotych. Ale nie tytułowa balsamiarka, ona ciągle szuka swojego miejsca i
chociaż dalej nigdzie nie pasuje, to jednak nadal szuka…
Trupy, wszędzie trupy, ale jak to z nieboszczykami naprawdę
jest? Są napompowani, czy może jednak powietrze z nich uchodzi po śmierci? A może jednak
wyglądają jakby chwilę temu zasnęli? Uprzedzam, nieżywi to nie jest jedyny
temat tej historii, bo podążamy za główną bohaterką prawie od początku jej życia
i podczas tej lektury wybałuszamy oczy z podziwu. Przecież to niemożliwe, by
tak wiele różnych sytuacji mogły spotkać jedną osobę.
Groteska to idealne słowo, które opisuje tę historię.
Pomieszanie z poplątaniem, a dodatkowo zobrazowane w realistyczny sposób. Tylko
ktoś z wybitnym mózgiem mógłby stworzyć takie połączenie, które jednocześnie
zachwyca i obrzydza. Czy w ogóle jest możliwe, by takie powiązanie miało sens?
Zdecydowanie tak. Nawet dziś po skończonej lekturze nie mogę wyjść z podziwu. A
dolną szczękę muszę przytrzymywać dłońmi, by się nie wietrzyła.
Jeżeli otworzycie tę pozycję na pierwszej stronie, już
przebiegnie po waszym kręgosłupie dreszcz. Opisy, jak i dialogi kipią emocjami
i niecodziennym podejściem. Mogłabym nawet stwierdzić, że w wielu przypadkach
Autorka przedstawia nasze myśli, których sami boimy się wymówić na głos. Balsamiarka w niezwykle precyzyjny i
nieszablonowy sposób ukazuje nam trudy każdego dnia, nawet postarała się o to,
by przekazać nam zasady, które rządzą naszym polskim społeczeństwem.
- Ciągle czuję wierzganie – odezwała się Lena. – Jakbym jeszcze miała ją w środku. To był niezły cyrk ten cały poród. Przyj, nie przyj, przyj. Anyway, na koniec położyli mi ją na brzuchu. Wyglądała jak kurczak, taki bez głowy, prosto z mięsnego, i wszędzie ta krew. A oni, ci idioci, mówią: „Gratulujemy, córka.” No naprawdę, jakbym wygrała jakiś konkurs, a to, proszę bardzo, nagroda rzeczowa.
Nie ważne jaki szmat czasu zajmie wam ta lektura, to będziecie
odczuwać przymus by chłonąć każde słowo, które pojawi się przed waszymi oczami.
Będziecie chcieli ją w jednym momencie odłożyć, bo wasz mózg zmasakruje jakiś
obrzydliwy opis, jednak z drugiej strony jesteście ciekawi, co nietuzinkowego Pani
Kawczyńska przygotowała swojej bohaterce, a uwierzcie mi, to kompletnie
nieprzewidywalna historia. Nie ma szans, byście przewidzieli co znajdzie się na
kolejnej stronie, ba, nawet nie wiecie co za zwrot nastąpi w kolejnym zdaniu.
Wyznawała prostą życiową zasadę – co nas nie zabija, to nas wzmacnia. Tyle że to nieprawda – to nas zabija na raty.
Nie myślcie jednak, że jest to książka, która pozwoli wam
się zrelaksować. Chociaż błądzimy pomiędzy różnymi uczuciami, bo czasem się
zaśmiejemy z powodu dialogów, czy przemyśleń bezimiennej głównej bohaterki, to
jednak gdzieś tam za zakrętem musicie wiedzieć, że mogą na was czekać larwy
much, które mogą wam obrzydzić nadchodzący obiad. Nie piszę wam o tych
obrzydliwych rzeczach, by was do niej zniechęcić, bo musicie pamiętać również o
tym, że ta lektura mną osobiście zawładnęła. Ale równie dobrze może się okazać,
że czytacie teraz wypociny szaleńca, który stara się was przekonać do odczuwania
przyjemności z czytania ohydnych opisów. O tak, uważajcie, bo każdy z nas
kiedyś umrze, szybciej lub później, a wtedy czeka nas jedynie spotkanie z
bezimienną balsamiarką, która będzie dbać o wasze ciało, by dobrze prezentowało
się w trumnie.
Za tę wspaniałą groteskową lekturę dziękuję: Wydawnictwu Videograf