Hill Joe
Wolę ekranizację (Rogi - Joe Hill)
Znacie te okropne uczucie, gdy czytacie książkę po
obejrzanej ekranizacji i pierwowzór uważacie za nudny? Właśnie w przypadku Rogów, taka przypadłość u mnie
nastąpiła. Pomimo tego, że nie wyznaję zasady, że obejrzenie filmu przed
przeczytaniem książki to wielki grzech.
Co byście powiedzieli na to, gdy pewnego ranka wstajecie z
łóżka nieźle skacowani, a na waszym czole widnieją rogi? Właśnie z takim problemem
powitał nowy dzień Ignatius Perrish. Z każdą kolejną chwilą przekonuje się, że
nowe twory nie są wyłącznie jego wymysłem, a nawet dzięki nim, a może raczej
przez nie, wokół niego dzieją się dziwne rzeczy. Boryka się on z
przeświadczeniem innych ludzi, że to on zabił swoją ukochaną, a to przecież
nieprawda. Tylko kto stoi za tym morderstwem? Rogi mogą mu w tym przypadku
pomóc…
Nie sposób nie wspomnieć na samym początku o ekranizacji,
która bardzo mi się podobała. Możecie krzyczeć i zagryzać zęby, ale ja lubię
takie historie. Było w niej wszystko co uwielbiam, więc nie miałam obaw przed
sięgnięciem po książkę. Jednak się okazało, że z każdą kolejną stroną czułam
znużenie. Nie historią i wyobraźnią Autora, lecz sposobem jej ukazania. Chyba
nawet mogłabym wam napisać, że gdybym nie oglądała filmu, to czasem ciężko
byłoby mi się odnaleźć w wątkach.
Pan Hill w Rogach bardzo często stawia na opisy. Ja nie
jestem zwolennikiem takiej formy, więc może dlatego się nudziłam? Oczywiście
większość recenzji, które znajdziecie w Internecie będzie ją zachwalać i mówić:
jaka świetna, że ekranizacja jest okropna. Lecz nie znajdziecie tego u mnie.
Nigdy, ale to nigdy wam nie napisałam, że moje spojrzenie jest właściwe. Mogę
tylko napisać wam o tym, jakie uczucia mną targały podczas czytania tej
historii. Więc u mnie możecie się dowiedzieć: zostańcie wyłącznie przy
ekranizacji.
Jednego czego nie można zarzucić synowi Kinga, to brak
wyobraźni. Potrafi odpowiednio skierować nasze zainteresowanie na kompletnie
innego bohatera, gdy niepostrzeżenie morderca czai się gdzieś w krzakach. Nie
cofnę czasu, bo to przecież niemożliwe, więc może moje podejście do obejrzenia
ekranizacji w pierwszej kolejności zepsuło wrażenie o książce? Może ktoś z was
ma odwrotną sytuację i uważa, że się mylę?
Nie mniej jednak, polecam wam zarówno ekranizację jak i
książkę. Tak, nie jestem takim człowiekiem, ze narzucam swoją percepcję czytelnikom. Uważam, że może wy macie inny gust. Możliwe, że macie trochę
więcej cierpliwości, by przebrnąć przez opisy, by odkryć w niej błyszczącą gwiazdę?
Czujcie się nominowani do przeczytania tej książki ;)