Wymyślony Raj - Wiesław Kulpa (Przedpremierowa)

Czasem zdarzają się takie pozycje w czytelniczym życiu książkoholika, że najchętniej rzucilibyśmy nimi o ścianę, bo widać, że mają w sobie ogromny potencjał, ba, są genialne w swoim zamyśle, jednak sposób ukazania treści pozostawia wiele do życzenia.

Strażak Mocny po przeszczepie twarzy umiera tragicznie i trafia do miejsca zwanego Otchłanią. Jest to przedsionek raju, który każdy może wymyślić, ale nie każdy do niego trafi. O tym decydują Sprawiedliwi w zależności od tego, kto jakim był za życia.*opis znajdujący się na książce.

Powyższy opis, przyznacie szczerze, że skłania czytelnika do zagłębienia się w wyobraźnie Pana Wiesława. Ja jestem urzeczona takimi tematami, ponieważ już na wstępie wiedziałam, gdzieś tam głęboko, że nie będzie to żadna literatura o wierze, lecz rodzaj fantastyki, z którą tak lubię przebywać. I nie myliłam się co do tego, ponieważ istota Wymyślonego raju jest dla mnie magicznym wątkiem i tutaj mogłabym zacząć bić brawa, lecz potem zauważam pozostałe aspekty, niedociągnięcia i tutaj moje ręce nieruchomieją w połowie gestu.

Pomysł, właśnie to jedna z tych niewielu rzeczy, która tutaj zagrała. Gdy brnęłam w kolejnych stronach, zastanawiałam się, czemu ja wcześniej nie wpadłam na taki pomysł? Ową Otchłań można określić mianem czyśćca, lecz jest to wyjątkowe miejsce, pełne wielu ścieżek, a my sami, jak i bohaterowie, nie wiemy, dokąd nas ta droga doprowadzi. Czy koniec tej historii będzie szczęśliwy, czy może wręcz przeciwnie?

Głównym minusem, wręcz przodującym wśród innych jest sama konstrukcja zdań. Oczywiście napis na egzemplarzu informuje mnie, iż jest to tekst przed korektą i w stu procentach to rozumiem, nie zwracam więc uwagi na błędy. Lecz błędy błędami, ale konstrukcja zdań, czy wypowiedzi jest tragiczna. Tragiczna w takim sensie, że nie potrafiłam nadążyć za tekstem i do tej pory nie potrafię zrozumieć, czy owy zabieg był stosowany specjalnie, czy jest to po prostu niewiedza Autora, co do konstrukcji zdań. Ponieważ Autor posługuje się dość dziwnym językiem. Każde zdanie zdaje się być inwersją zdania normalnego. Postaram się wam podać przykład:

„Może dziwić ludzi, dlaczego uśmiechnięci są, dlaczego piwko piją, oni wszystko widzieli już, śmierć muska ich po policzkach, czasem kilka razy dziennie; przyjaciel w szpitalu jest, ale wiedzą, że będzie żył, co dalej będzie, to czas pokaże, nie wolno się załamać, wtedy zamiast pomagać, szkodzić będą i sobie, i też innym;”s.18

Możliwe, że nie pojmuję takiego stylu, mogę się nawet pokusić o zastanowienie, że może w tym jest geniusz, ale ja po prostu tego nie dostrzegam. Zdania są krótkie i obojętnie, czy patrzymy na dialogi, czy opisy, po każdym przecinku można by postawić słowo STOP, jak to bywało dawniej w telegramach. Właśnie taki odczytuję tu styl i niesamowicie mnie on zmęczył.

Autor porusza wiele skrajnych i trudnych tematów, zapewne takich, jakich nie jeden bałby się wprowadzać do swoich pozycji, za to również należy się plus. Zdradzę tylko, że czyny księdza są dość drastyczne. Nie mniej jednak z powodu wspomnianej narracji nie odczuwałam w ogóle, by bohaterowi byli jakkolwiek wykreowani. Co stronę zdawało mi się, że ukazują nam inną, lecz nie zawsze, swoją stronę. Jakby bohaterowie byli zlepkiem wszystkiego.

Po prostu nie zrozumiałam tej pozycji, chociaż ogromnie chciałam ją pojąć, bo znów muszę przypomnieć, że pomysł jest genialny. Może wy odbierzecie ją inaczej. Dlatego pomimo niskiej oceny ją polecam, możliwe, że komuś z was przypadnie do gustu, lecz dla mnie jest ona czymś abstrakcyjnym.