Cała nadzieja w Paryżu - Deborah McKinlay (Recenzja przedpremierowa)

Cała nadzieja w Paryżu - Deborah McKinlay

Chyba nie ma takiej osoby, która by nie marzyła o Paryżu. Co ja staram się Wam wmówić, to ja marzę o stolicy Francji, chciałabym poznać urok tego miejsca na własnej skórze. Nie twierdzę, że nigdy się o tym nie przekonam, lecz czy marzenia nie są piękniejsze od powstającej rzeczywistości? Lepiej marzyć, niż zawieść się na niespełnionych iluzjach?

Jackson Cooper i Eve Petworth to osoby po wielu przejściach. Mają na własnych karkach po kilkadziesiąt lat, lecz ciągle do czegoś dążą, nie zdając sobie sprawy z tego, że ich wymiana listów, czy e-maili sprawi, że ich życie nabierze szybszego, lepszego tempa. A w szczególności dorosną, wreszcie dorosną do swych skrywanych marzeń. Eve to osoba, która zmaga się z własnym ja, jej lęki doprowadzają ją do przykrych sytuacji, podczas których nie potrafi wziąć oddechu w swe płuca. Można by rzecz, prawie każdego dnia odkąd pamięta, obok niej kroczy paraliżujący strach nie dający o sobie zapomnieć. Nieudany związek, śmierć własnej matki i przeszkody, które musi pokonywać każdego dnia z własną córką Izzy nie należą do nazbyt przyjemnych. Wspomniany kontakt z pisarzem, zaświeca w jej tunelu słabo świecącą iskierkę pewnego rodzaju normalności. Owy Pisarz Jack, również nie ma za sobą kolorowego i pełnego miłości związku. Przechodzi kryzys wieku średniego, nie zdając sobie z niego nawet sprawy. Czy przyjacielska wymiana zdań, pomoże im wreszcie dorosnąć? Powieść oprószona tyloma smakowitymi potrawami, musi w końcu zakończyć się szczęśliwe, w końcu przez żołądek do serca, lecz czy na pewno?

Sięgnęłam po tę książkę, bo chciałam się zmierzyć z powieścią obyczajową. Jak dobrze wiecie, na co dzień nie chwytam się takich grzbietów, mogę wręcz napisać, że uważam je za najgorszy gatunek w literaturze. A tu proszę, takie zaskoczenie. Piękna okładka, nawet nie oddaje piękna życia codziennego dwojga głównych bohaterów.

Połączenie historii z różnymi nowinkami dotyczących różnorakich potraw, jest według mnie strzałem w dziesiątkę. Już na wstępie muszę Wam powiedzieć: Nie czytajcie tej powieści, gdy jesteście głodni, bo zdecydowanie żołądek Wam przylgnie do kręgosłupa na dobre. Nie wiem dlaczego, ale dzięki temu prostemu zabiegowi, wydarzenia wydawały mi się bardzo realistyczne i ogromnie kuszące. Może i w literaturze, autorzy bardzo często stosują taki trik, lecz jako laik w tej dziedzinie, mogę stwierdzić jednoznacznie: poproszę więcej takich smakowitych kąsków. Jako kucharka wyśmienita (samokrytyka się ceni), już zacieram ręce ze względu na dwa przepisy, które znajdują się na samym końcu książki. W szczególności, że już za niedługo Święta Bożego Narodzenia (czy ja to naprawdę napisałam?). Znajdziemy tam przepis na: Babciny piernik bożonarodzeniowy i ciasteczka orzeszkowe babci Cooper. Musicie przyznać, że smakowicie brzmi.

Nie będę zbytnio rozwodzić się na temat bohaterów, bo każdy ma swoje za uszami, a w dodatku są dość oryginalni we własnej prostocie. Cały czas niecierpliwie czekałam na zakończenie, gdyż zdanie na okładce książki, ciągłe tłukło mi się w głowie: „Zakończenie zaparło mi dech w piersiach”. Tym razem się nie zawiodłam, jest dość nietuzinkowe i chwyta za serce i jest nieprzewidywalne, a to ogromny plus. Chociaż Paryż jest wyłącznie takim dążeniem do czegoś, było go według mnie odrobinę za mało. 

Czyta się ją lekko, szybko i przyjemnie. Nie musimy się nad niczym zastanawiać, tylko zalać sobie kubek z ulubioną herbatą i wtulić się w koc, by zatracić się bez reszty w tej dość zwykłej historii, która ostatecznie okazuje się dość niezwykła. Polecam ją więc każdemu, kto chciałby odnaleźć niezwykłą historię.

Za smakowity kąsek w postaci tej literatury dziękuję wydawnictwu Feeria.