Fantastyka
Hobbit. Czyli tam i z powrotem - J.R.R. Tolkien
Bardzo trudno pisać recenzję książki, wokół której jest tyle szumu. Muszę przyznać, że reklamy ekranizacji drugiej części przygód Bilba, są dość przytłaczające. Radio, telewizja oraz Internet dostarczają nam tyle trailerów i zapowiedzi, że aż głowa boli. Czy naprawdę w dzisiejszych czasach reklama to podstawa sukcesu, który jest przeliczany na pieniądze? Ilu z fanów Tolkiena, należy do grona wyłącznie sezonowców (filmowców) – osób, które są znawcami twórczości, nie przeczytawszy nawet jednej pozycji autora. A ile tych, dla których film jest jedynie urozmaiceniem, dodatkiem do wyobrażeń, które powstały w głowach czytelników?
Hobbit. Czyli tam i z powrotem – jest pierwszą książką, z
którą się zetknęłam w kręgu powieści J.R.R. Tolkiena. W moim przypadku, w
rękach miałam ją już w 6 klasie, czyli w dość odległych czasach. Wiem, że była to
lektura dodatkowa i poległam na niej, może to dlatego, że należałam do Armii
Dumbledore’a ;) Dziś, posiadając szersze horyzonty dotyczące fantastyki,
postanowiłam sięgnąć po tę pozycję, by jeszcze przed ekranizacją drugiej
części, stworzyć kawałek własnego świata, nim film zepsuje mi go na dobre.
Spoglądając na sam tytuł, wiemy, że historia, przynajmniej
dla głównego bohatera, dobrze się skończy, gdyż musi on wrócić z ekscytującej
podróży. Hobbici niewiele, bądź wcale, mają wspólnego z podróżowaniem, lecz
Bilbo Baggins, zawszę miał gdzieś w sobie bardzo głęboko zagnieżdżoną żyłkę do
przygód. Na każdej stronie powieści odnajdujemy przygody tak barwne i
niezwykłe, że nawet ja sama, rzuciłabym wszystko by móc wybrać się z nim i z trzynastoma krasnoludami na wyprawę życia, bo do takiej zdecydowanie ona
należała. Jak dobrze wiemy hobbit, musi mieć kilka, jak nie kilkanaście posiłków
dziennie, wygodę oraz fajkę wraz ze swoim ulubionym tytoniem. Niestety takich
wygód w podróży nie możemy się nawet spodziewać.
- Jestem okropnie głodny – jęknął Bilbo, uprzytomniając sobie nagle, że nic w ustach nie miał od przedprzedwczorajszago wieczora. Nie macie pojęcia, co to znaczy dla hobbita!
Wraz z głównym bohaterem przeżywamy każdy jego zły humor
spowodowany: niewygodą, brakiem jedzenia, czy brakiem zrozumienia i
zainteresowania ze strony swoich kompanów (na miano przyjaciela, trzeba sobie
zasłużyć). Opowieść jest pięknie ubarwiona opisami widoków i historią. Cała
szaleńcza podróż naszpikowana jest niebezpieczeństwami i w niektórych
przypadkach, moja podświadomość podpowiadała mi, że tutaj historia może się
zakończyć, gdyż z tej sytuacji nie ma wyjścia. Lecz jakże było moje zdziwienie,
gdy na każdym kroku cudem udało im się ujść z opresji, doprowadziło to u mnie
do lekkiej irytacji. Oczywiście są nawet i w naszym świecie osoby, które
urodziły się pod szczęśliwą gwiazdą, ale czy któraś z nich jest tak wspaniała,
że nie pozwala im dostać się, chociaż raz na samo dno?
Nie myślisz przecież, że wszystkie swoje przygody i swoje ocalenie zawdzięczasz wyłącznie szczęściu, które ci sprzyjało tylko przez wzgląd na twoją osobę
Po przeczytaniu tej książki, możemy dojść do jednego
wniosku: Z każdej opresji da się wyjść, może rozwiązanie nie jest widoczne na
pierwszy rzut oka, ale na pewno gdzieś się chowa, wystarczy je tylko
znaleźć. Książka jest wielkim dziełem w
swojej pełnej krasie i bardzo miłym wstępem, przed podejściem do przeczytania
trylogii Władcy Pierścieni (do której w niedługim czasie mam zamiar się
dobrać). Wiele scen doprowadzać zapewne będzie czytelnika do łez, w
szczególności tych, które są następstwem nagłego wybuchu śmiechu, bo ileż to razy
można myśleć i pisać o jedzeniu?
Barwne postacie nie pozwalają o sobie zapomnieć, nawet po
odłożeniu książki na półkę i zapadną wam w pamięci przez dłuższy czas. A film w
moim przypadku, również będzie miłym dopełnieniem przeczytanej lektury, którą
po prostu trzeba przeczytać, wcześniej lub później.