Wywiad Marta Mrozińska


Marta Mrozińska – absolwentka filologii angielskiej i rosyjskiej. Od dziesięciu lat prowadzi szkołę językową i najbliżej jej do natury, ponieważ w wolnym czasie wędruje wśród leśnych ścieżek i hoduje konie. Od lat związana z Uniwersytetem Trzeciego Wieku, gdzie wciąż na nowo odkrywa entuzjazm dla życia i nauki. Autorka debiutanckiej powieści Jeleni sztylet wydanej z Zysk i S-ka w 2024 roku.

Adriana Łowisz: Myślę, że mocne wejście do podstawa: W Jelenim Sztylecie mamy słowiańskie wierzenia, ale coraz częściej dostrzegam, że ludzie odchodzą od jakiejkolwiek wiary. Czy sądzisz, że kiedyś w przyszłości Bóg nie będzie odgrywał ważnej roli w życiu zarówno indywidualnym, jak i społecznym?
Marta Mrozińska: Mocne wejście niczym w mojej powieści ;) Myślę, że odchodzimy od instytucji, a nie od wiary. W świetle co raz to nowszych skandali jesteśmy rozczarowani i czujemy się oszukani, więc szukamy duchowości na własną rękę. Stąd rosnąca popularność rodzimowierców i szukanie ludowej obrzędowości w starych tradycjach. Wielu ludziom żyje się łatwiej, jeśli wierzą, że czuwa nad nimi większa siła, że istnieje życie po życiu i sprawiedliwość dla każdego. Myślę, że to się nigdy nie zmieni i Bóg w tej czy innej postaci zawsze będzie obecny.

A.Ł.: Czy uważasz, że każdy z nas ma jakiś cel do spełnienia w życiu, a może jednak jest to tylko egzystencja ubarwiona kilkoma wspaniałymi momentami?
M.M.: Raczej nie, wierzę w ciągłą zmianę i poznawanie siebie na nowo, a jeden cel w życiu byłby mocno ograniczający lub rozczarowujący . Chociaż kocham motyw predestynacji w powieściach i to, jak bohaterowie próbują z tym walczyć. W prawdziwym życiu powinniśmy skupić się na sobie i najbliższym otoczeniu, działać i żyć tak, by być szczęśliwym i nie krzywdzić innych. Sporo rzeczy w moim życiu dzieje się przez zupełny przypadek, więc może moja dola wie coś więcej, ale dla mnie liczy się święty spokój i zdrowie najbliższych. Jest mi najlepiej z kubkiem herbaty na tarasie mojego domu i tylko czasem pozwalam sobie na szaleństwa.
 


A.Ł.: Zwykły normalny dzień, jednak nic się nie udaje, na co lubisz najbardziej narzekać?
M.M.: Narzekanie to nasz narodowy sport i staram się tego unikać jak ognia, ale nie mogę się powstrzymać, kiedy nasza polska pogoda daje mi za bardzo w kość. Na wsi bywa ciężko, szczególnie przy zajmowaniu się zwierzętami. Czuję się w pewien sposób uprzywilejowana, że mogę mieszkać i pracować na wsi i czasem ją romantyzuję. Jednak zwierzęta to spory obowiązek. Deszcz, wiatr, mróz – nieważne, trzeba wstać codziennie rano i zająć się końmi. Zimą woda zamarza, potem mamy mnóstwo błota, transport siana i słomy sprawia ogromne trudności, potem wiosną i latem nieustannie martwimy się o suszę, kiedy spadnie deszcz, czy zbiory się udadzą. Sama nie posiadam gospodarstwa, ale polegam na pracy lokalnych rolników. To jest wieczna walka z przyrodą.

A.Ł.: Lubimy wszelakie wygody: samochody, telewizja, Internet. Bez jakiej rzeczy, w dzisiejszych czasach nie mogłabyś się obejść?
M.M.: Jak większość nie wyobrażam sobie życia bez telefonu. To nie tylko kontakt z rodziną i przyjaciółmi, sprawy zawodowe i wygodne płatności bankowe. To też notatnik na nagłe przypływy weny twórczej i cała wiedza świata pod ręką, aparat fotograficzny do zbierania ulotnych wrażeń i GPS, bez którego z pewnością bym zginęła. Wciąż mylę drogi, nawet w miejscach dobrze mi znanych.

A.Ł.: Każdy z nas kieruje własnym życiem, lecz czasem się zdarza, że los sprawia, że lądujemy gdzieś, gdzie nigdzie byśmy się zapuścili, pracujemy w miejscu, o którym nigdy nie pomyślelibyśmy w młodych latach. O czym marzyłaś w dzieciństwie? Czy marzenia się ziściły?
M.M.: Miałam wiele pomysłów na siebie, zmieniały się praktycznie z roku na rok. Decyzję o studiowaniu filologii angielskiej podjęłam spontanicznie w klasie maturalnej, bo całe liceum przygotowywałam się do studiów prawniczych. Języki kochałam od zawsze i ich nauka przychodzi mi z łatwością, ale nie wiązałam z nimi swojej zawodowej przyszłości. Moi rodzice są nauczycielami i za nic w świecie nie chciałam iść w ich ślady. Teraz jestem lektorką, prowadzę własne kursy, więc pracy w szkole ostatecznie uniknęłam, ale mianuję się nauczycielką na pełen etat. Teksty „nie bujaj się na krześle” czy „proszę o ciszę” wychodzą mi już całkiem naturalnie. Oprócz pracy z dziećmi w wieku szkolnym, mam zajęcia z dorosłymi i seniorami, to cały wachlarz osobowości i doświadczeń. Próbowałam swoich sił w tłumaczeniu projektów unijnych, ale długie ślęczenie przy laptopie wchodzi w grę tylko jeśli chodzi o pisanie. Gdy poczułam pierwsze oznaki wypalenia zawodowego, wysłałam swoją książkę do wydawnictwa, znów spontanicznie i bez większych planów.
 

A.Ł.: Niezależnie, czy jesteśmy fanami fantastyki, to i tak każdy z nas marzy o posiadaniu nadprzyrodzonej mocy. Gdybyś mogła wybrać jedną nadzwyczajną moc, co by to było?
M.M.: Chciałabym być niezniszczalna, czyli nie ulegać wypadkom czy chorobom i dożyć w nienaruszonej formie swoich lat. Może trochę przyziemne, ale ta moc dałaby mi nieograniczone możliwości. Chciałabym móc uprawiać ekstremalne sporty bez ryzyka kontuzji i być może używać swojej odporności, by ratować innych.

A.Ł.: Pomyślmy o czymś kompletnie abstrakcyjnym. Uznajmy, że nie pławisz się w fantastyce, w takim razie, w jakim innym gatunku napisałabyś swoją książkę? Czy jednak porzuciłabyś marzenia o napisaniu książki, bo to fantastyka gra pierwsze skrzypce?
M.M.: Jeleni sztylet pisało mi się najlepiej i najłatwiej, dlatego to on trafił jako pierwszy do wydawcy. Ale nie jest pierwszą książką, jaką zaczęłam. Mam rozpoczęte parę projektów, jak nazywam swoje rozgrzebane pomysły na książki. Pierwsze dwie to raczej obyczajówki, jedna opowiada o historii moich pradziadków, ale to intymna opowieść, trudna i wymagająca trzymania się faktów i realiów tamtych lat. A w fantastyce wszystkie chwyty są dozwolone, chociaż świat stworzony musi być oczywiście spójny. Chcemy gadającego kota? Proszę bardzo. Chcemy przywrócić kogoś z martwych? Nie ma problemu! Kocham wolność pisania, jaką daje nam fantastyka. Można w pełni korzystać ze swojej kreatywności i wprowadzać w życie najbardziej szalone rozwiązania. Marzę, by sprawdzić się też w innych gatunkach, ale zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
 

A.Ł.: Jeśli miałabyś wpływ na to, by jedną książkę umieścić w kanonie lektur, jaka książka by to była i dlaczego?
M.M.: Chciałabym, żeby to był jakiś porządny kryminał, który, z jednej strony naprawdę wciąga i pokazuje, jak angażujące może być czytanie, a z drugiej reprezentuje warsztat dobrego pisarstwa współczesnego. Uczniowie mogliby przeżyć ciekawą przygodę i zrozumieć, że literatura nie kończy się na Mickiewiczu i Reymoncie. To mogłaby być Agata Christie albo ktoś z naszego podwórka, osobiście bardzo lubię kryminały Wojciecha Chmielarza. Myślę, że taka solidna pozycja zachęciłaby wielu do dyskusji na jej temat, a potem przeczytania kolejnych książek. Sama nie miałam problemu z lekturami, czytałam wszystko, a Sienkiewicza i Mickiewicza uwielbiam. Jeśli ktoś mocno wczyta się w Jeleni sztylet, być może odnajdzie pewne inspiracje Potopem ;) Kmicic to mój pierwszy książkowy crush.


A.Ł.: Każdy słucha muzyki, sądzę, że bez tego nie mamy prawa funkcjonować. Lecz nie zapytam o piosenkę, która ciągle dźwięczy w głowie, a o utwór, którego wręcz nie możesz znieść?
M.M.: Mój gust muzyczny jest pełen sprzeczności, mam na playliście mocne kawałki od Rammsteina i Audioslave obok lirycznych piosenek Leonarda Cohena i Beth Hart, setów electro czy trans. Znajdzie się też Dawid Podsiadło i mój ulubiony blues. Pisząc zawsze czegoś słucham, nie umiem pracować w ciszy. Ciężko wypłoszyć mnie za pomocą muzyki, ale utwór „Hey Hi Hello” od Shauna Bakera to moje nemezis. Od razu się irytuję i przełączam radio.

A.Ł.: Gotować nie każdy potrafi, ale każdy uwielbia oddać się przyjemności jedzenia pyszności. Jaką potrawę chciałabyś zjeść, jeżeli byłby to ostatni posiłek w twoim życiu?
M.M.: Uwielbiam kuchnię indyjską, szczególnie chicken butter z chlebkami Naan, to też moje popisowe danie, o które często prosi mnie mój dziewięcioletni syn. Mogłabym jeść to danie pewnie codziennie i nigdy mi się nie znudzi. Jeśli umierać, to ze smakiem maślanego sosu z kolendrą na języku ;)

A.Ł.: Na koniec pomyślmy o nadchodzącym cieple: masz nieograniczoną liczbę pieniędzy, nadszedł czas wakacji, do jakiego miejsca wyruszyłabyś w podróż? I dlaczego akurat to państwo/miasto?
M.M.: Od dawna marzę o Nowej Zelandii, wierzę, że kiedyś spełnię to marzenie – ostatnio idzie mi z nimi coraz lepiej ;) To przepiękny kraj, który poznałam dzięki ekranizacji Władcy pierścieni i zakochałam się w tych widokach. To egzotyczne i jednocześnie bardzo europejskie miejsce o barwnej kulturze, cudownych plażach i wspaniałej tradycji jeździeckiej. Rajd konny na jednej z wysp Nowej Zelandii to moje największe marzenie.