Edwardsson Eryk
Wywiad Eryk Edwardsson
Eryk Edwardsson. "Urodzony
w 1983 roku w Poznaniu. W latach 1998-2002 uczęszczał do elitarnego Liceum
Ogólnokształcącego św. Marii Magdaleny w Poznaniu (tzw. „Marynki”) i wtedy to
zaczął interesować się twórczością literacką. Napisał szereg wierszy oraz
podjął pierwsze próby prozatorskie w formie krótkich opowiadań oraz szkiców
większych utworów. W 2002 roku podjął dzienne studia na Uniwersytecie im. Adama
Mickiewicza w Poznaniu na kierunku socjologia, które zakończył egzaminem
magisterskim w roku 2008. W czasie studiów napisał dwie powieści oraz rozpoczął
pracę nad kilkoma kolejnymi. Obecnie praca nie pozwala mu na rozwijanie
działalności pisarskiej w szerszym zakresie, ale ma on nadzieję wkrótce to
zmienić."
Adriana Bączkiewicz: Zacznijmy dość nietypowo, co denerwuje Pana w polskim społeczeństwie?
Eryk Edwardsson: Widzę, że na początek mamy najtrudniejsze pytanie,
odpowiedź na które pozwoli wszystkim od razu mnie znienawidzić...
Myślę, że jak każdą osobę, która w tym społeczeństwie żyje,
czasami denerwuje mnie wszystko, a czasami nic.
Poważnie natomiast, myślę, że denerwuje mnie najbardziej
ten typ mentalności, który sprawia, że tak ogromną popularnością cieszą się w
Polsce seriale typu „Klan”. Kiedy ja oglądam ten serial, to bardzo szybko się
nudzę, ponieważ odnoszę wrażenie, że nawet moje własne życie jest ciekawsze od
losów jego bohaterów, a jednak mnóstwo osób śledzi te losy i wyczekuje, co
będzie dalej. Strasznie się martwię, kiedy pomyślę jak bardzo nudne życie muszą
wieść widzowie tego serialu, skoro dostarcza im on rozrywki.
Na szczęście natomiast, nasze społeczeństwo nie składa się
tylko i wyłącznie z wielbicieli seriali typu „Klan”, dlatego też nie żyje się w
nim aż tak źle.
Jak postrzegał świat mały Eryk?
Byłem dzieckiem z bardzo bujną wyobraźnią, więc wszędzie
widziałem dużo więcej niż w rzeczywistości tam było. Dzięki temu nigdy się nie
nudziłem i zawsze potrafiłem znaleźć sposób na zabawę. Mały Eryk postrzegał
świat bardzo kolorowo, był to świat pełen przygód i niespodzianek, możliwości i
fantazji.
Już jest! Naukowcy wymyślili sposób, by móc
przenieść się do przeszłości lub do przyszłości na jeden dzień. W jakie czasy
Pan by się chętnie przeniósł i dlaczego?
Najchętniej przeniósłbym się do XIX wieku, zawsze
fascynowały mnie tamte czasy. Przeczytałem sporo powieści z tamtego okresu i
studiowałem jego historię, być może nawet kiedyś napiszę powieść, której akcja
będzie się rozgrywać w takich czasach. Właściwie to w XIX wieku swój początek
miała większość rzeczy, które wypełniają naszą rzeczywistość dzisiaj, był to
wiek wielkich odkryć i wynalazków, jak również rozwoju sztuki – w tym wielkiego
rozkwit literatury.
Mam nadzieję, że się Pan ze mną zgodzi:
jesteśmy społeczeństwem, które narzeka na brak czasu. Jak Pan sobie radzi z
brakiem czasu?
Właśnie w ogóle sobie z nim nie radzę i to jest dla mnie
spory problem. Kiedyś medytowałem, co w jakiś sposób zmieniało postrzeganie
czasu na korzyść, ale teraz nawet na to nie starcza mi czasu.
Zdecydowanie czekolady.
Coraz częściej dostrzegam, że ludzie
odchodzą od jakiejkolwiek wiary. Czy sądzi Pan, że kiedyś w przyszłości Bóg nie
będzie odgrywał ważnej roli w życiu zarówno indywidualnym, jak i społecznym?
To jest już wizja science-fiction. Stanowi to oczywiście
jeden z wielu możliwych scenariuszy naszej przyszłości. Nawet kiedyś myślałem o
tym, aby napisać opowiadanie lub powieść sci-fi, gdzie religia byłaby
całkowicie zmarginalizowana na rzecz metody naukowej i racjonalizmu. Być może
jeszcze to zrobię i wtedy pozwolę sobie snuć rozważania na temat rozmaitych
konsekwencji takiego stanu rzeczy. Mam tu kilka ciekawych pomysłów, ale może na
razie nie będę ich zdradzał.
W moim mniemaniu zwierzęta domowe to bardzo
ważny aspekt życia, czy posiada Pan futrzastych przyjaciół?
Niestety nie posiadam, ponieważ mam alergię na sierść
zwierząt. Natomiast miałem kiedyś kraba – to było jeszcze w liceum – i bardzo
pozytywnie go wspominam. Na swój sposób był bardzo... Ludzki.
Żyjemy już w takich czasach, że nie
potrafimy się obejść bez Internetu czy telewizji. Czas wolny spędzamy oglądając
ciekawe filmy i seriale. Jaki film oraz serial poleciłby Pan swoim czytelnikom?
Poleciłbym serial „Callifornication”,
ponieważ ukazuje on taki rock’n’rollowy styl życia, który jest mi bardzo
bliski. W dodatku głównym bohaterem jest tam pisarz, który wiedzie sobie
całkiem przyjemne życie i to utrzymując się z pisarstwa, czyli realizując moje
własne marzenie.
Mógłbym też polecić serial „House M.D.”, jako wielką laurkę
wystawioną inteligencji, błyskotliwości oraz szczeremu i bezpośredniemu
sposobowi bycia – któremu sam hołduję.
Co Pan sądzi o rodzimych pisarzach? Czytuje
Pan ich książki?
Bardzo sobie cenię rodzimych pisarzy. Jako naród mamy na
tym polu liczne powody do dumy. Chętnie zatem czytam książki polskich autorów –
tym bardziej, że wówczas mam okazję obcować z tekstem prawdziwie autorskim, nie
zniekształconym przez tłumaczenia. Spośród moich ulubionych, mogę polecić moją
ostatnią fascynację - Jacka Dukaja, powieściopisarza naprawdę wybitnego,
którego osobiście podziwiam.
Lektury w szkołach to strasznie drażliwy
temat, sądzi Pan, że książki w kanonie lektur są dostosowane do wieku osób,
które muszą je przeczytać?
Wprawdzie nie
wiem, jakie książki znajdują się w kanonie lektur obecnie, ale kiedy ja byłem w
szkole podstawowej, to kazano nam czytać „Dym” Marii Konopnickiej (jak również
inne pozytywistyczne opowiadania) i muszę przyznać, że nie było to dobrym sposobem
na zachęcenie mnie lub moich rówieśników do czytania książek. Szczerze mówiąc,
była to jedna z najbardziej przygnębiających lektur, jakie przeczytałem w ciągu
całego mojego życia, i osobiście nie poleciłbym jej dziecku ze szkoły
podstawowej. Tak więc na pewno wiele można w kanonie lektur zmienić, ale nie
oszukujmy się – żaden zestaw lektur nie zadowoli wszystkich.
Nie zwracając uwagi na czas, ani pieniądze,
czym by się Pan najchętniej zajął? Dla podrasowania pytania, wykluczamy pisanie
książek :)
Skoro wykluczamy
pisanie książek – bo tym bym się zajął w pierwszej kolejności – to myślę, że
zająłbym się po prostu imprezowaniem, czyli życiem jak gwiazda rocka, nie będąc
jednocześnie gwiazdą rocka. Znam osoby, które tak żyją – mają to szczęście, że
mogą – więc wiem, że to także dla mnie. Tylko w międzyczasie bym również snuł
mnóstwo rozważań o sensie istnienia, jak również poszukiwał rozmaitych doznań i
podniet intelektualnych oraz cielesnych. Czyli w skrócie, byłby to taki
konstruktywny hedonizm.
Jak Pan sądzi, kto sięgnie po „Pamiętnik
lesbijki”?
Szczerze
mówiąc, nie mam pojęcia. Już teraz bardzo zaskoczyło mnie tak duże
zainteresowanie młodzieży tą książką. Spodziewałem się, że trafi ona raczej do
czytelnika starszego, ale okazuje się, że młodzież – jak zawsze zresztą, więc
nie powinienem się dziwić – potrafi zaskakiwać i to w bardzo pozytywny sposób.
Natomiast pisząc „Pamiętnik...” nie miałem wyznaczonego żadnego targetu
czytelniczego, książka powstała zupełnie spontanicznie, bez jakiegokolwiek
planu czy zamysłu ani tym bardziej zastanawiania się nad tym, jak i przez kogo
zostanie odebrana.
Czy według Pana, homoseksualizm nadal w
naszym społeczeństwie jest tematem tabu?
W niektórych
kręgach na pewno nadal nim jest, ale od czasu napisania przeze mnie „Pamiętnika
lesbijki” temat ten na stałe zagościł w debacie publicznej i zmienił
postrzeganie przez ludzi tego zjawiska.
Nati w Pana książce jest zafascynowana
zespołem Tatu, czy na początku milenium i Pan słuchał piosenek tego zespołu?
Na początku
milenium nie znosiłem tego zespołu. Kiedy moja koleżanka z klasy przyniosła
kiedyś ze sobą kasetę TATU i próbowała ją odtworzyć, miałem ochotę wyrzucić ją
przez okno. Kasetę, nie koleżankę... Ta muzyka, zwłaszcza pierwszy album TATU,
była dla mnie ucieleśnieniem popkulturowej tandety. Dopiero na studiach
ponownie zetknąłem się z utworami TATU i wtedy nieco inaczej spojrzałem na tę
muzykę – choć wówczas zespół ten brzmiał już trochę inaczej – drugi album
został bardziej brzmieniowo dopracowany. Mój stosunek do TATU w tamtym okresie
uległ zmianie i doskonale go oddają poglądy książkowej Nati, która widzi w tym
zespole wprawdzie nadal produkt popkulturowy, ale posiadający jednocześnie
istotne walory oraz swoją unikalność, a nawet określony przekaz.
Może pytanie dość banalne, ale jak i kiedy
pojawił się zamysł, by stworzyć książkę o homoseksualizmie?
Właściwie nigdy
nie było takiego zamysłu. Książka powstała całkowicie spontanicznie,
praktycznie w przeciągu dwóch miesięcy. Tematyka homoseksualna została do niej
wprowadzona tak trochę od tyłu - za sprawą mojego ówczesnego rozczarowania i
sfrustrowania społecznym konstruktem mężczyzny, który w socjologii jest
nazywany płcią kulturową. Ta powieść chyba bardziej z początku miała być czymś
o rolach płciowych i społecznym postrzeganiu płci niż o orientacji seksualnej,
a dopiero w trakcie pisania przybrała taką formę, jaką ma obecnie.
Deszcz głośno bębni w szyby, a Pan ciągle
siedzi w swoim pokoju z książką w ręku, popijając ulubioną herbatę. Nagle, Pana
uszu dosięga głos prezentera telewizyjnego, który ogłasza, że świat, jaki znamy
zakończy się za 24 godziny, gdyż w planetę zmierza ogromna asteroida. Jak
spędzi Pan ostatni dzień swojego życia?
Myślę, że
podjąłbym wówczas straceńczą próbę odnalezienia sensu w życiu, którego ostatnio
trochę mi brakuje, a jak już bym oprzytomniał i doszedł do wniosku, że chyba
nie starczy mi na to czasu, skoro nie zdążyłem przez całe życie, to być może
bym się z kimś po prostu przespał w oparach dobrego alkoholu i dymu ulubionych
papierosów, których palenie rzuciłem dawno temu.
Według Pana, jak zakończy się świat? Jaki
kataklizm jest najbardziej prawdopodobny?
Nie zastanawiam się nad tym,
szczerze mówiąc. Nie jestem ani fatalistą, ani katastrofistą – nie myślę o
końcu świata, dużo więcej myślę o jego trwaniu, to mnie zdecydowanie
skuteczniej napędza. Wierzę w „Fundację” Isaaca Asimowa. ;)