Riana rozmyśla: Denerwujące zagrania wydawnictw


Każde wydawnictwo ma swoje zasady i politykę wydawania pozycji. Jedni mają szeroką ścieżkę marketingu, inni wręcz jej nie posiadają. Znajdą się i takie, które wydają jedną pozycję raz na ruski rok, a drudzy bombardują nas nowościami z taką szybkością, że prędkość światła się przy tym chowa. Tak moi drodzy, w każdym wydawnictwie znajduję coś, co mi się nie podoba i może nie będę wymieniać ich z nazwy, ale przeczytajcie poniższe grzeszki i przewinienia, które mnie osobiście denerwują jako czytelnika i recenzenta.

Błendy w tekście

Tak, każdy z nas popełnia błędy językowe, stylistyczne, a czasem i ortograficzne (tak, błąd w tytule celowy). No cóż, zdarza się, ale są takie media, bądź osoby, którym nie wypada się mylić w tych sprawach. Polskie społeczeństwo zapewne nie wybaczy Prezydentowi jego bulu i nadzeji, tak samo i mnie bolą oczy, gdy widzę, że otrzymuję do ręki finalny egzemplarz książki i są w nim błędy. Sama pisząc recenzje łapię się na tym, że gdy wracam do pewnych starości, to aż chciałabym się zapaść pod ziemię, że przedstawiłam wam tekst z babolami. Lecz niektóre wydawnictwa nic sobie z tego nie robią i kolejne pozycje są również z błędami. Jeżeli zauważę jeden, no może dwa, to nic takiego się nie stanie, lecz gdy na każdej stronie, możemy dostrzec rażące niedbalstwo, to aż ręce opadają. To po co jest korekta i redakcja? Po to by spała sobie podczas pracy? Spójrzmy na wydawców, jako konstruktorów pewnej maszyny. Jeżeli jakiś robotnik, nie dokręci jednej śrubki, to przecież nic się nie stanie… No właśnie, każdy, nawet najmniejszy trybik jest potrzebny w tej machinie, by dowiodła swojej użyteczności.

Problem recenzentów: Teksty przed korektą

Oj, boli mnie to bardzo. Ja rozumiem, że wydawnictwa chcą, by recenzje pojawiały się przedpremierowo, bądź premierowo, więc wysyłają recenzentom egzemplarze próbne, które mają zastrzeżenie, iż są przed korektą. Oczywiście, zdarzają się i takie, które korekty nawet nie potrzebują, ale powiedzcie mi: jak mam napisać opinię o książce, która jest tak naprawdę próbką tego, co będą mogły przeczytać osoby za kilka dni, czy tygodni? Jak mogę nie zwracać uwagi na błędy, skoro nie jestem w stu procentach przekonana, że zostaną one wyeliminowane w normalnej wersji? Ja się podpisuję pod własną recenzją i nie chcę robić z siebie głupiej, że polecam coś, co jest chłamem. Lub sytuacja odwrotna (kilka takich sytuacji miałam), że źle oceniłam książkę, która później przeszła taką świetną korektę, że po paru miesiącach otrzymywałam komentarze: iż się nie znam, i do czego ja się tak naprawdę czepiam, skoro tych błędów nie ma. Dlatego żegnam w większości przypadków, próbne egzemplarze.

Nie sprzedaż tego, bo ja ci tak mówię!

Dlaczego za swoją pracę, jaką jest przeczytanie danej pozycji i zrobienie reklamy danej książki, mam nie otrzymać pełnowartościowego egzemplarza, który potem, jeżeli będę miała takie odczucie, to go sprzedam? Zastrzeganie czynu sprzedaży pieczątkami, napisami na okładce, jest po prostu śmieszne. Również się to tyczy białych kruków, jak mam je w zwyczaju nazywać, ale o tym przeczytaliście w tekście o egzemplarzach przed korektą. Pamiętam też, gdy dawałam pewnej Autorce do podpisu książkę, która właśnie miała napis, że tekst przed korektą, pogroziła mi palcem... Ale ostatecznie autograf otrzymałam. 
To znaczy, że jeżeli dostanę ubranie na urodziny, które jest za małe, czy w moim mniemaniu brzydkie, to nie mogę go odsprzedać?

Czekanie na kontynuację latami, bądź dniami

O tak, to kolejna bolączka, z którą nie potrafię sobie poradzić. Wiem, że każdy temat, który tutaj poruszam wiąże się z pieniędzmi… Jednak są takie wydawnictwa (w szczególności mówię o tych, które wydają tłumaczenia, a nie książki polskich autorów), które rozwlekają czas wydania danej trylogii. Czasem się zdarza, że już zapominam co było w poprzednim tomie. Jednak z drugiej strony, są i takie sytuacje, gdy kontynuacje ujrzą światło dzienne miesiąc po premierze pierwszego tomu. No ja was proszę, czy oni myślą, że ja mam swoje sakwy wypchane pieniędzmi?
Oczywiście nie ma tutaj złotego czasu, który mogłabym wyznaczyć, jako idealnego, podczas którego wydawcy powinni wydawać kolejne tytuły. Jednak zazwyczaj dostrzegam, że niektórzy przesadzają z tym terminem z jednej, bądź z drugiej strony. Nie ma chyba takich wydawnictw, które wydają je w optymalnym czasie, że odsapniemy od danej książki i jednocześnie, z niecierpliwością będziemy czekać na kolejny tom.

Brak kontynuacji. Wydajmy jeden tom z trylogii, będzie fajnie

To największy błąd wydawnictw, których nie potrafię przełknąć i to sprawia, że tracę do nich wtedy zaufanie. Bo jak można tak postępować z czytelnikami? Nawet na mojej półce znajdą się pozycje, które nigdy nie wzbogacą się w kontynuację. Mowa tutaj o Prochach, Córka dymi i kości (chodzi mi o trzeci tom), Miłość alchemika, Ocaleni. Życie, które znaliśmy, Retrum. Kiedy byliśmy martwi, Wieczni. Jak wpiszecie sobie tytułu w wujku google, to będziecie wiedzieć o jakim wydawnictwie mowa. No powiedzcie, jak tak można? U Izy znajdziecie wpis, z brakującymi kontynuacjami: KLIK

Jak żyć książkoholiku?

Już nie wspominam o cenach książek, brzydkich okładkach, bo co za dużo to niezdrowo. Oczywiście mogą znaleźć się i takie głosy, które powiedzą, że skoro się z tym nie zgadzam, to nie muszę brać egzemplarzy do recenzji, czy kupować książek. Jednak często robimy coś, z czym się nie zgadzamy. Ja tym tekstem chcę wam przekazać moje spojrzenie na świat wydawnictw. Ukazanie wam, co mi się nie podoba, co można by podreperować. Świata tym tekstem nie zmienię, ale może i wy podzielicie się waszym bulem i nadzieią ? (błędy celowe… żeby nie było)